Translate

czwartek, 31 marca 2011

Teatralnie



W niedzielę Białostocki Teatr Lalek otworzył swoje podwoje dla zwiedzających. Można było obejrzeć wszystko, co znajduje się pod, nad i za sceną a aktorzy odgrywali tym razem rolę przewodników. Orzeszek był zafascynowany (my zresztą też) i pchał się do przodu, żeby wszystko obejrzeć. Nowe wrażenia trochę go jednak onieśmieliły, bo nie skorzystał z możliwości ustawienia świateł, użycia mikrofonu, ani przetestowania królewskiego fotela. Za każdym razem, strasznie spięty odpowiadał: „Nie”. Już myśleliśmy, że mu się nie podoba, ale aż dwa razy kazał się przeprowadzić przez piwnicę lalek.


Potem „mama i tata zjedli ostlą pizzę, a Bisia mięcielutką” i wróciliśmy do domu.
Po drodze Orzeszek kilka razy opowiadał, że widział koziołka i ptaka, i że aktorzy „mieli maski jak muskietelki”. Powiedział też, że teraz chce pójść na przedstawienie, więc chyba czeka nas następna wycieczka do BTL.

poniedziałek, 28 marca 2011

Randka w parku



Uwzględniając uczucie, jakim Orzeszek darzy Kubę, postanowiliśmy bliżej poznać przyszłego zięcia i zabraliśmy go na spacer do parku. Spacer się udał, zięć problemów nie sprawiał – spędziliśmy miłe popołudnie. Jednocześnie, mieliśmy okazję sprawdzić, jak Orzeszek stosuje na „Kubecku” różne kobiece sztuczki. Na początku wycieczki dzieciaki chichotały do siebie radośnie, jednak po chwili Kuba zamilkł zafascynowany wnętrzem naszego auta. Bisia wyraźnie nie mogła tego znieść, bo zadała mu znamienne pytanie: „Dlacego nic nie mówis?” Reakcja Kuby była standardowa, zrobił minę z gatunku: „odczep się kobieto” i zaciął się w sobie. Ciepłe uczucia powróciły jednak „u zwieziątek”. Dzieciaki biegały, trzymając się za ręce i krzyczały: „Boimy się misia.”
Kiedy tylko Kuba za długo oglądał jakieś zwierzę, Bisia brała go za rękę i ciągnęła dalej. W końcu „Kubeckowi” znudziło się chyba to prowadzenie na pasku i nie chciał już dawać Orzeszkowi ręki. Wtedy Bisia wytoczyła ciężką artylerię i zwróciła się do mnie.
– Powiedz mu, ze jest mi smutno, ze nie chce mi dać lęki. – powiedziała z mocno przesadzonym wyrazem żalu na twarzy.
- Przecież możesz mu powiedzieć sama – odrzekłam, nie chcąc mieszać się w delikatną materię uczuć 3-latków.
- Nie mogę – poprawił mnie Orzeszek – bo jestem na niego oblazona.
W tym momencie, przysłuchujący się naszej rozmowie Kuba nie wytrzymał i wziął Orzeszka za rękę. Poskutkowało!
Od tej pory było już słodko, młodzież bawiła się w najlepsze, obserwowała ludzi jeżdżących na „lowelach i kołowlotkach”, a potem wsunęła po rurce z bitą śmietaną i połówce gofra, napiła się wiśniowej herbatki, by wreszcie zaciągnąć mnie do Empiku. Tu Kuba wybrał książkę o strażakach (jak to chłopiec), a Orzeszek o księżniczce (jak to dziewczynka) i usatysfakcjonowani wróciliśmy do samochodu. W drodze powrotnej nie było już problemu z urywająca się konwersacją, bo każdy był zajęty swoją książeczką. Czytelnictwo może uratować sytuację.

czwartek, 24 marca 2011

Gierki



Dzieci w lot łapią zasady gry obowiązujące w stosunkach międzyludzkich. Trzylatki już wiedzą, że „nie mam czasu” nie zawsze znaczy nie mam czasu i że propozycja: „Pobaw się z dziadkiem” może oznaczać, że babcia jest już zmęczona. Orzeszek też czai bazę. Ba, zaczął już nawet wykorzystywać powszechnie znane triki. Kiedy jakiś temat jest dla niego niewygodny, mówi po prostu – Polozmawiamy o tym później.
- Kiedy później? – pytam wtedy.
- No… później… jutlo. – niepewnie odpowiada Orzeszek.
- Jak to jutro? – naciskam.
- No wies – mały cwaniaczek w końcu wymięka – to tylko taka wymówka.
Jeszcze gdzieś tli się dziecięca szczerość, ale jak długo?

poniedziałek, 21 marca 2011

Kultura i sztuka





Weekend upłynął nam kulturalnie.
W sobotę wybraliśmy się do Muzeum Podlaskiego w ratuszu na wystawę “Cudowne lata”, ułożoną ze zdjęć i urywków prasowych z lat 80’. Dla nas, ale chyba też dla innych zwiedzających, to była prawdziwa podróż sentymentalna, bo co chwilę można było usłyszeć: „A pamiętasz rynek na Bema?”, „Moi rodzice nadal mają meble Merkury!”, „Ooo! Byłam z ojcem na tym pochodzie!”
Orzeszek natomiast trochę się nudził i jak już policzył, że na zdjęciach jest w sumie 10 koni zarządził, że idziemy. Nie wyszedł jednak od razu, bo zafascynowała go wystawa rzeźby Jerzego Grygorczuka. Zatrzymywał się, przy każdym eksponacie i wołał: „Ach!”. Około 15 razy (dokładnie nie wiem, bo przy dziesiątym straciłam rachubę) okrążył wielkiego sikającego psa, ochrzczonego „potwolem”, powtarzając: „Widzis jak się na nas scezy? Zalaz nas zje!” Zwiedzanie zakończył zaś przy akcie kobiecym, z zadowoleniem wykrzykując: „Ooo, ona ma gołą pupę!”
Artystyczne wrażenia chyba pobudzają apetyt, bo wyszedłszy z muzeum Bisia zażyczyła sobie czegoś słodkiego. Nasyceni kulturalnie, udaliśmy się więc do dawnej Centrali rybnej (obecnie lodziarni „Bella Vita”), gdzie dziecko wybrało rurkę z kremem, matka sernik, a ojciec lody i oddaliśmy się beztroskiemu łakomstwu. Na podłodze wylądował tylko jeden kleks z bitej śmietany. Trzeba przyznać, że kultura jedzenia też nam wzrosła.
Zapytany o wrażenia z sobotniej wycieczki, Orzeszek ocenił, że najbardziej podobała mu się „lulka”. Z nadzieją, że to nie jest ostateczne zwycięstwo konsumpcjonizmu, nieśmiało zapytałam – A w muzeum?
- Ludzie! – odparł Orzeszek.
- Ludzie? – nie zrozumiałam.
- No tak – odparł Orzeszek – Jak patzyli, patzyli, a potem się wyplowadzili.
Trafne podsumowanie, czyż nie?


Ciąg dalszy kulturalnej edukacji nastąpił w niedzielę. Zrobiłyśmy sobie z Orzeszkiem dziewczyński wypad do filharmonii, na „Królewnę Śnieżkę”. Początkowo Orzeszek był zestresowany, bo „duzo dzieci”, ale gdy tylko usłyszał drugi dzwonek, skupił wzrok na scenie i zapomniał o całym świecie. Wydawało się, że pomysł z filharmonią wypalił. Bisia siedziała jak zaczarowana. Królewna był śliczna, krasnoludki zabawne, a królowa zła. Do tego była orkiestra i chór, wszyscy pięknie śpiewali… A potem pojawił się Książę i Orzeszek raptownie odwrócił wzrok od sceny.
- Co się stało? – zapytałam szeptem.
- Sama sobie patz! – odpowiedział skrzywiony Orzeszek – Jakiś dziwny ten ksiąze! Jakiś taki bytki!
Próbowałam tłumaczyć, że Śnieżce się podoba, ale sama widziałam, że Książę jest najsłabszym ogniwem. Orzeszek co prawda klaskał rytmicznie w czasie finałowej piosenki i nawet trochę tańczył, ale zawód okazał się tak wielki, że nie chciał już wchodzić na scenę, by obejrzeć instrumenty i zrobić sobie zdjęcie ze Śnieżką „Tam jest ten bytki ksiąze” – powiedział z wyraźną niechęcią, więc nie pozostało nam nic innego, jak zabrać płaszcze i wyjść. Potrzebowałyśmy spaceru po parku i kolejnej w ten weekend rurki z kremem, żeby ustalić, że w sumie przedstawienie nam się podobało (poza Księciem oczywiście) i że miło jest spędzić razem wiosenne popołudnie.

sobota, 19 marca 2011

Dylematy fizjologiczne



Małe dzieci nie wstydzą się fizjologii. Bez żenady opowiadają o sikaniu, robieniu kupy, czy puszczaniu bąków. Orzeszek nie jest wyjątkiem. Potrafi np. radośnie oświadczyć tatusiowi: „Obsikałam cię i mas telaz obsikane kalesony” albo puścić bąka w towarzystwie i zakrzyknąć: „Pluuuk! Śmieldzi, co?” Ale najpoważniejszym tematem jest kupa. Siedzenie na nocniku jest okazją do szeptania: „Idzie kupa, idzie…”, wydawania rozkazów: „Wychodź kupo!”, a także zwierzeń: „Cięzko tak samemu lobić kupę, ale z tobą to lepsy pomysł.”
Potem jest jeszcze ocenianie kupy, która jest albo: „bytka i obzydliwa” albo „ładna, a może też być „mamą kupą” lub „kupą cólecką”. No i w końcu pożegnanie: „Leć kupo i nigdy nie wlacaj!”
Powtarzam sobie, że zmiana przyjdzie wraz z poznawaniem kolejnych norm społecznych, ale wiem, że niektórym zamiłowanie do „gównianych tematów” zostaje. No ale Bisia jest prawdziwą królewną i już zauważyła, że w bajkach królewny raczej nie wspominają o swojej kupie.

czwartek, 17 marca 2011

Foczki



Orzeszek obudził się rano i ledwie otworzył oczy, zarządził: „Jedziemy do focek!” Próbowałam mu wyjaśnić, że foczki są daleko, że trzeba jechać całą noc i że nad morze przyjemniej jest wybrać się latem, ale był uparty. W końcu jednak zgodził się, że pojedziemy jak będzie ciepło i zamiast rozkazywać zaczął tłumaczyć:
- Bo wies, focki są fajne i ładnie tańcą i podskakują i pływają. Ale wies – nagle zawiesił głos – one nie mają pupy jak ludzie, tylko ogon. - Naprawdę? – byłam zaskoczona - Tak – odrzekła Bisia tonem specjalisty – jakby były ludziami, to by miały pupę i pływały na desce, a jak nie są, to nie mają i pływają ogonem. Zszokowana jej znajomością tematu nie odrzekłam ani słowa, więc Bisia skonstatowała: - Jak pojedziemy do nich, to zobacys. Pokaze ci, na pewno. Nie mogę się doczekać.

wtorek, 15 marca 2011

Per aspera ad astra



Ostatnio Orzeszek spędzał dzień z tatusiem i postanowił sobie z nim poigrać. Kolejno zasikiwał majtki z królewną, majtki ze słoniem, majtki z lwem i majtki w kwiatki, aż nie zostały już żadne.
Przy każdej próbie przekonania, że działa na własną niekorzyść odpowiadał butnie: „I tak mnie nie pzekonas!” Wyraźnie czuł się zwycięzcą, ale miarka się przebrała.
Moja mama zawsze kazała mi ponosić konsekwencje własnych czynów, w związku z czym, w dzieciństwie musiałam sama zaszywać pocięte nożyczkami zasłony i myć oblane barszczem ukraińskim okna sąsiadki. Konsekwencją sikania poza nocnik są mokre majtki. Mokre majtki trzeba wyprać, więc moje niespełna 3-letnie dziecko będzie prać. Okrutne? Może…, ale czy Orzeszek nie bywa okrutny?
Bisia przystała na moją propozycję i udaliśmy się po miskę. Wybór padł na plastikowe cudo w kolorze łososiowym i jeszcze tego samego wieczoru Orzeszek wyprał swoje majtki ze świnką i rajstopy z Bellą.
Musiał być z siebie bardzo dumny, bo rano pochwalił się babci: "Wies, sama wyplałam te majtki." Mam niepłonną i płochą nadzieję, że teraz nie zacznie sikać w majtki, tylko po to, by sobie poprać.

poniedziałek, 14 marca 2011

Pamięć absolutna


Orzeszek jest pamiętliwą bestią. Po ostatnim tygodniu nie mam co do tego wątpliwości. Zaczęło się od tego, że któregoś wieczoru tatuś umówił się z kolegą. Zaszczyt kąpania przypadł więc mnie. Bisia grzecznie czekała, aż przygotuję jej kąpiel. Nagle zapytała:

- A będzies mi myła gowę?
- Nie – odpowiedziałam – dzisiaj nie.
- To dobze – odetchnął Orzeszek – bo wies, jak tata posedł z wujkiem Dawidem na piłkę, to zalałaś mi ocy.
Zatkało mnie… zwłaszcza że tata ostatnio był na piłce jakieś trzy miesiące temu. Oczywiście przeprosiłam za ten niefortunny wypadek i kąpiel się udała, ale wyrzut sumienia pozostał.
A potem była niedziela i rodzinny spacer po parku. Orzeszek szybko zrobił się głodny, a że nie chciał czekać w kolejce po gofry, „bo to długo i będę płakać”, ruszyliśmy na poszukiwanie innego pożywienia. Przechodziliśmy właśnie obok kawiarnio-księgarni Akcent, kiedy Bisia rzekła – Chcę taltę!
Akcent rzeczywiście proponuje spory zestaw tart na słono i słodko, ale byliśmy tu tylko raz w ostatnie wakacje. Więc skąd Orzeszek wie? Chyba że potajemnie nauczył się czytać?
Tak czy inaczej ... Zgroza!

sobota, 12 marca 2011

Korneliusz



W pewnym wieku większość dzieci ma wyimaginowanego przyjaciela. Synek koleżanki miał np. stworka o imieniu Papi, a córeczka drugiej opiekowała się myszkami i szczurkami. Orzeszek też ma wyimaginowanego… synka. Synek ma na imię Korneliusz, jest elfem i ciągle ucieka. Orzeszek chodzi więc zły po mieszkaniu i mruczy: „Ten Kolnelius znowu mi uciekł. On jest taki niedobly.”
Ponieważ Korneliusz często zmienia miejsce pobytu, a przy tym jest malutki, trzeba bardzo uważać, żeby go nie przydeptać albo na nim nie usiąść. Bisia krzyczy wtedy: „Uwaaaazaj! Zgniecies go!”, oskarża: „Jesteś dla niego złą babcią/złym dziadkiem!”, a potem długo prostuje przygniecionemu synkowi skrzydełka. Musimy też pamiętać, żeby nie zamknąć Korneliuszowi drzwi przed nosem, bo Bisia nigdzie się bez „synecka” nie rusza. Poza tym, odkąd Orzeszek ma Korneliusza nie reaguje na swoje imię i każe się nazywać „mamą Kolneliusa”, więc często wołam: „Mamo Korneliusza, chodź na obiad/posprzątaj zabawki/chodź się myć!”
O wielu rzeczach trzeba pamiętać mając wyimaginowanego wnuka. Szczęśliwie młode babcie nie miewają sklerozy.

czwartek, 10 marca 2011

Demon prędkości



Orzeszek lubi ryzykowne zabawy: skakanie po tapczanie, przygotowywanie lalkom śniadanka na porcelanie mamy, a ostatnio... szybka jazda samochodem.
Przy każdej okazji pogania kierowcę: "Sybciej tato, sybciej!", a gdy ten zwalnia, tłumacząc, że chciał tylko zdążyć przejechać na zielonym, krzyczy: "To zdązaj i telaz! Sybciej!" Próbuje nawet podawać ważne powody pośpiechu. Dziś na przykład "wilk mógł zdmuchnąć nas dom", a wczoraj miała przyjść jej "cólecka". Każdy powód jest dobry, by dodać gazu.

wtorek, 8 marca 2011

Kuba



Orzeszek chyba naprawdę kocha Kubę? Jak wczoraj usłyszała go przez domofon, kazała mi "sybko" otworzyć drzwi, stanęła w nich i nasłuchiwała. A kiedy Kuba był już na półpiętrze, zaczęła wołać: "Kuba, Kubecku, chodź do mnie!"
Kubeczek natomiast, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, odrzekł z finezją: "Co?" i zaczął się bezceremonialnie przepychać do pokoju pełnego zabawek. Wkroczyła jednak Kubeczkowa mama i odwołała syna do domu. Odchodząc, kilka razy odwracał się z tęsknym uśmiechem. Nie wiem czy uśmiechał się do Orzeszka, czy do jej zabawek, ale Bisia bezbłędnie odczytała jego intencje: - Widzis - powiedziała - jak się uśmiecha? Kocha mnie. Zaraz potem zaczęła mi tłumaczyć, że "juz późno i Kuba musi iść, ale jutlo go zaplosimy i będziemy się bawić ciastoliną"
Ponieważ w ciągu dnia Orzeszkiem zajmuje się babcia, zaproponowałam, żeby przypomniała jej o tym rano. Ku memu zdziwieniu, bardzo to Bisię zmartwiło:
- Zapoponuje babci... - rzekła zamyślona - ale ona się nie zgodzi... -Dlaczego? - zapytałam zaskoczona - Bo mówi, ze jej się Kuba nie podoba. - A ty co jej odpowiadasz? - Ze mi się podoba i ze kocham go i ze się z nim ozenie. No cóż, przed mocą prawdziwego uczucia nawet babcia musi ustąpić.

poniedziałek, 7 marca 2011

Przedszkole



Dziś ruszył nabór do przedszkoli i postanowiliśmy, że Orzeszek startuje. Tzn. postanowiliśmy my - szczęśliwi rodzice - Orzeszek jeszcze nic nie wie. Póki co na słowo "przedszkole" reaguje histerycznie, więc nie wiem czy poprze naszą decyzję. Tata Orzeszka uważa, że nie poprze i że to genetyczne. Dla niego bowiem przedszkole to jedna z większych traum wieku dziecięcego, a dla mnie... No właśnie, ja poszłam do przedszkola w 5 lat. Rodzice, co prawda próbowali mnie tam umieścić już jako 3-latkę, ale ja, widząc, że płacz niewiele pomaga, opowiedziałam babci, że w przedszkolu jest czerwony dywan, od którego bolą mnie oczy. Ku zaskoczeniu wszystkich, babcia to łyknęła i przyjęła mnie na wychowanie.
Pomna komplikacji, mimo dnia wolnego, zerwałam się dziś o świcie, gdy mała jeszcze spała i zasiadłam do komputera, żeby wypełnić formularz zgłoszeniowy. Niestety, moje zmagania z drukarką zbudziły Bestię. Przyszła i podejrzliwie zapytała - Co lobis?
- A nic, Bisiu,- odpowiedziałam, licząc naiwnie, że uwierzy - tak sobie siedzę.
- Chyba nie - pokręciła głową Bisia - na pewno placujes! Jak skońcys to włąc mi bajkę.
Uff, tego się trzymajmy. Na razie bez słowa na "p". Powiem jej, jak się dostanie. Na razie przezornie zakupiłam dwie książeczki o tym, jak w przedszkolu jest fajnie. Może uwierzy?

niedziela, 6 marca 2011

Mitsu Bisi



Ostatnio Orzeszkowi wpadł w ręce katalog motoryzacyjny tatusia. Oglądając go, co jakiś czas powtarzała: "Nie... to nie nas samochód", więc w końcu zapytałam ją: "A jak nazywa się nasz samochód?" Bisia odrzekła rezolutnie, że "misubisi", ale zaraz potem popadła w zadumę. "Misubisi"- powtórzyła kilkakrotnie - "Misu... bisi... Hm, to jest Misu... Bisi!"
EUREKA! Że tez sama na to nie wpadłam? Byłam równie zadowolona jak Orzeszek, który zresztą natychmiast poczuł się WŁAŚCICIELEM, bo już kilkanaście minut później strofował dodającego gazu tatę: "Tata, nie kieluj tak sybko, bo zobis kukę samochodowi."
Cóż... trzeba dbać o swoje "Misu" ;-)

środa, 2 marca 2011

Kto zapłaci?



Ostatnio Orzeszek preferuje literaturę promocyjną i zawsze, gdy pisze do nas Rossmann, Carrefour albo inny Auchan, po prostu musi przejrzeć świeżą gazetkę. Rozsiada się wtedy na kanapie i słychać, tylko: "Ooo, hhm, nie to bytkie..." Potem sprawdza czy ja równie uważnie przestudiowałam aktualne promocje, pytając: "Cy coś sobie wyblałaś?", a kiedy odpowiadam, że jeszcze nie, mówi: "Poponuje ci to, to i to. Mozes sobie wyblać." Co ciekawe, zazwyczaj "poponuje" najdroższe pomadki i tusze do rzęs albo zabawki. Zapytana, kto za to zapłaci, bez mrugnięcia okiem odpowiada: "Ty wyblałaś, ty zapłacis", ale widząc moją minę uśmiecha się przebiegle: "Noo, moze tata ci zapłaci... Jak poposis"

wtorek, 1 marca 2011

Zabawy...



Dziś w nocy Orzeszek przydreptał do naszego łoża małżeńskiego, wgramolił się na sam środek i oświadczył, że "wynudziło mu się spać samemu." Po chwili wspólnego spania jak zwykle zdrętwiała mi noga, więc przeniosłam się do dziecięcego pokoju. Niestety, Bisia dorwała mnie i tutaj. Gdzieś około 6:00 usłyszałam: "Znów mi uciekłaś, ty mamulu." Czyli koniec spania. I po co ja poszłam na to zwolnienie?
Potem były już standardowe zabawy: wdziewanie całej biżuterii, jaka nam wpadnie w ręce, szukanie "Kolneliusa", który "znowu się od mnie schował" i noszenie śniadanka chorej babci.
Około jedenastej przyszedł Dziadziuś, żeby zabrać Bisię na sanki, a ona oświadczyła: "Spakuj mi pizamkę, ściotkę i ublanka lalek, nie chcę juz mieskać w tym domu, pójdę do babci." Ciekawe co na to babcia?