Translate

sobota, 31 grudnia 2011

Ranny ptaszek


Orzeszek stanowczo nie jest skowronkiem. Lubi sobie pospać do 9 czy 10, co bardzo umila nam weekendy, jest jednak pewnym kłopotem w dni, gdy o siódmej musimy być w pracy. 
Proces budzenia jest długi i żmudny. Zwykle zaczynam o 6:15 od zapalenia światła. To oczywiście nie działa, więc o 6:25 zaczynam szykować córeczce kreację, niemiłosiernie trzaskając przy tym drzwiami. Nie osiągając zamierzonej reakcji, o 6:35 przystępuję do łaskotania w stopy. Orzeszek zaczyna się kręcić, ale nie otwiera oczu.
- Chyba nie żyje - mówię do tatunia.
- Zyje, żyje - słyszę spod kołdry - tylko chce spokojnie polezeć!
Czyli jesteśmy na dobrej drodze... Może tym razem zdążymy.

sobota, 24 grudnia 2011

Zmiany


Trochę zwlekałam, ale chyba już mogę o tym napisać: jeśli wszystko pójdzie dobrze, w maju pojawi się Orzeszek numer dwa. Bisia przez większość czasu jest zachwycona. Wciąż dopytuje, kiedy urodzi się dzidziuś, a gdy chce się przytulić, tłumaczy:
- Pzytule się się tak delikatnie, zeby nie zgnieść Hani.
Właśnie…
Orzeszek określił już płeć i imię przyszłego rodzeństwa i dyskusja w tym zakresie jest bezcelowa. W zasadzie, Orzeszek zaplanował już i opiekę nad niemowlęciem i karmienie go, i tulenie do snu. Czasem jednak na tym doskonałym planie pojawia się pewna rysa. Orzeszek zamyśla się wtedy, a potem wypala:
- Ja juz nie chcę dzidziusia!
- Dlaczego żabko – dociekam – przecież tak się cieszyłaś.
- Bo nie będziemy jeździć na wyciecki – tłumaczy zaprawiony turystycznie Orzeszek – tylko siedzieć w domu.
- Kotku – pocieszam – będziesz mogła pojechać na wycieczkę z tatusiem.
- Ale ja chcę, zeby wsyscy! – prawie płacze Orzeszek, po chwili jednak przestaje i rzuca mi przebiegły uśmiech.
- Wiem, co zrobimy – szepce – oddamy go jakiejś babci i będziemy jeździć, gdzie chcemy.
„Tylko czy babcia się zgodzi?” – myślę, ale nie informuję Orzeszka. Wszystko przed nami.

sobota, 10 grudnia 2011

Chora?


Trzy dni po powrocie do przedszkola (zapalenie ucha) Orzeszek padł ofiarą trzydniówki. Zaczęło się w niedzielę rano. Orzeszek zachowywał się co prawda normalnie, tzn. skakał po kanapie i odmawiał jedzenia wędliny, miał jednak szkliste oczy i podejrzany rumieniec. Nie ufając do końca zapewnieniom, że czuje się świetnie, zmierzyłam mu temperaturę - 38,5 stopnia. 
Nie jest tragicznie - pomyślałam, sięgnęłam jednak po paracetamol i ibuprofen. Sytuacja została opanowana. Wieczorem wybieraliśmy się jednak na koncert Maleńczuka (skądinąd świetny), więc czekało nas jeszcze szukanie opiekunki dla chorego dziecka. Szczęśliwie na świecie są babcie.
Babcia Lola, zaopatrzona w instrukcję dawkowania leków i telefon do lekarza zgodziła się zostać z zainfekowanym Orzeszkiem, dzięki czemu spędziliśmy muzyczny wieczór w Filharmonii Podlaskiej. Ba, wyłączyliśmy nawet telefony. 
Dopiero po drugim bisie pomyślałam, że może warto odpalić komórkowca i zapytać jak się czuje moja córeczka. Właśnie wtedy telefon zadzwonił.
- Kiedy ty w końcu wlócis do domu?! - ton Orzeszka był oskarżycielski - Ja tu cekam i cekam!
- Właśnie się skończyło, Słonko, - odpowiedziałam pokornie, wyrzucając sobie, że jestem wyrodną matką - już jedziemy.
- A jak ty się czujesz? - zapytałam na zgodę.
- Golącka ciągle lośnie! - odparł Orzeszek i rozłączył się, powodując nową falę wyrzutów sumienia.
Wracaliśmy z niepokojem, wyobrażając sobie, że nasze dziecko już pewnie mdleje lub dostaje drgawek, jednak przekraczając próg mieszkania, ujrzeliśmy je śpiewające  "Bella, bella donna..." i tańczące w rytm tego szlagieru. Miało 39,2 stopni gorączki.
- Niezły z ciebie zawodnik - pomyślałam z podziwem, który miał mnie nie opuścić przez następne 3 dni.