Translate

poniedziałek, 29 lipca 2013

Matka kwoka





Smętnie wygląda blog, którego autor (-ka) nie potrafi wykrzesać z siebie tyle siły, zapału i weny, by spłodzić choć dwa posty miesięcznie. Żenada po prostu. „Nie wyszło ci to najlepiej.”, skonstatowałby Orzeszek.
Oj nie wyszło, nie wyszło, więc tym bardziej przepraszam i nadrabiam.
Najpierw, jak tytuł wskazuje będzie o matkowaniu. Są bowiem na świecie różne matki: matki samotne i matki z ojcami, matki Polki i matki feministki (i chyba z jedna Matka Polka Feministka), nadopiekuńcze matki kwoki, waleczne matki pumy, wyrodne matki wyrodne.
Własne sumienie smagało mnie zawsze, że jestem z tego ostatniego sortu, bo nie poświęcam swym latoroślom wystarczająco dużo czasu (czyt. całego swojego czasu), a jak już poświęcam, to przyznam szczerze, że trochę mnie to nudzi. Okazuje się jednak, że Orzeszek ma na ten temat odmienne zdanie.
Przy okazji wakacyjnej wyprawy na południe (Polski niestety) zwiedzaliśmy Kopalnię Soli w Wieliczce. W trakcie podróży solnymi korytarzami, których ściany Orzeszek, niepomny przepisów bhp, zapamiętale lizał, przewodnik zapytał pewnego małego chłopca, czy chciałby zostać górnikiem. Moja, będąca kobietą nowoczesną, córka natychmiast zareagowała pełnym oburzenia pytaniem, czy ona też mogłaby być górniczką? (używając, jak widać poprawnej politycznie formy gramatycznej).
- Cóż, – odpowiedziałam, okazując się przez chwilę matką feministką – dziś dziewczynki mogą być kimkolwiek zechcą, kochanie.
- Eeee, - zaniepokoił się Orzeszek – ja chyba jestem za delikatna do takiej pracy.
- Chyba tak – odrzekłam z ulgą, bo mimo, że jestem gorącą zwolenniczką równouprawnienia, nie wyśniłam dla swojej księżniczki kariery sztygarki.
- Tak myślisz? – zagadnął Orzeszek z podejrzanym błyskiem w oku – Wiesz co, myślę, że jesteś dla mnie nadopiekuńcza!
No tak, tylko matka kwoka nie puściłaby swego dziecka pod ziemię, prawda?

czwartek, 4 lipca 2013

Ucz się Bisiu, ucz...












Orzeszek jest dzieckiem leniwym i nieskorym do nauki. Należy przy tym, jak wiele wybitnych jednostek, do kategorii: "zdolny ale leniwy", której przedstawiciele wszystko łapią w lot, w związku z czym nie widzą sensu nabywania rzetelnej wiedzy. (Wiem, bo sama tak miałam, za co mamusia mocno mnie tępiła... i wytępiła.) 
Kiedy więc jakiś czas temu zaproponowaliśmy latorośli naukę pisania, lament słychać było u wszystkich sąsiadów. Odpuściliśmy zatem, choć podstawówka za pasem i się nam dzieciak w blokach spali, a potem na Juniwersiti of Kejmbridż nie dostanie i cały wyścig szczurów przegrany.
Jednak po kilku tygodniach w Orzeszku zagrała (niezdrowa) ambicja. W zaciszu dziecięcego pokoiku zaczął ćwiczyć, by później z satysfakcją ogłosić:
- Wiesz... babcia jest zachwycona jak rysuję literki. Po prostu ZACH-WY-CO-NA!
Ba... ja też bym była.