Translate

niedziela, 28 grudnia 2014

Per aspera...






Nietrudno zauważyć, że od pewnego czasu piszę mniej. Sama zastanawiałam się dlaczego i długo nie mogłam dojść do sensownych wniosków. 
No bo owszem, mieliśmy w tym roku dłuuuugą jesień, która, jak wiadomo jest porą sprzyjającą depresji, owszem, czułam się stara i zmęczona, owszem, było kilka zawodowych stresorów, które wysysały ze mnie energię, ale... zawsze lubiłam pisać o Orzeszkach, zawsze mnie to odprężało i zawsze uśmiechałam się na myśl o nowej historii. I nagle przestało iskrzyć. Dlaczego?
Odpowiedź przyszła, gdy Orzeszek I męczył się z zadaną do domu czytanką, a ja męczyłam się z odpowiedzią na uwagę w zeszycie kontaktów: "Proszę dopilnować, żeby Gabrysia nie uczyła się czytanki na pamięć." Miałam właśnie napisać: "Proszę mi poradzić, jak mam to zrobić..." i wtedy mnie olśniło. Tym co mnie uwiera jest poczucie pedagogicznej porażki.
Orzeszek I ma problemy z czytaniem. Jest w grupie zagrożenia dysleksją. Czytać nie chce, bo mu nie wychodzi. Z pisaniem jest ok, z liczeniem też, ogólny poziom mocno nierówny. Poczytałam, pomyślałam i kierując się głównie intuicją, czytanie na razie odpuściłam. Postawiliśmy na doskonalenie pozostałych umiejętności, bo to buduje wiarę w siebie. Poza tym była ciuciubabka dźwiękowa, sylabowanie i rymowanie oraz rysowanie obiema rękami. Tekst z elementarza traktowaliśmy jak materiał do edukacyjnych zabaw. Zazwyczaj osiągaliśmy tyle, że po dwóch godzinach Orzeszek znał go na pamięć. Na początku grudnia coś zaskoczyło. Zaczęliśmy próby z czytaniem sylabowym. Orzeszek przestał się tak szybko zniechęcać i powoli zaczął składać wyrazy. Nadal czuje się pewniej, jeśli zna czytankę na pamięć, ale postęp jest widoczny. Z książki "Nauka czytania bez literowania" czyta codziennie po jednym krótkim tekście. Wydawałoby się, że osiągnęliśmy sukces.
Niestety, system edukacji jest jaki jest. Niby wszyscy w szkole wiedzą o problemach Orzeszka, niby chodzi na zajęcia kompensacyjne, ale... Wychowawczyni potrafi co jakiś czas przypomnieć, że czytanie trzeba ćwiczyć codziennie, albo powiedzieć przy dzieciach:  "Świetnie, że skończyliście, ale poczekajmy na Gabrysię." Sądziłam, że przy 16-osobowej klasie łatwiej będzie o indywidualne podejście do uczniów, ale jeśli co jakiś czas o takim podejściu nie przypomnę, podpierając się oczywiście sugestywnym opisem własnych wysiłków pedagogicznych, próżna nadzieja. 
Sensownych pomysłów na wspomaganie potencjału Orzeszka poza szkołą nie ma nikt, ani wychowawczyni, ani logopeda, ani pani od zajęć kompensacyjnych. Ta ostatnia sama się jeszcze uczy, więc podobnie jak my działa na chybił trafił. Godzina prywatnej terapii pedagogicznej kosztuje 60 zł. Kiedy podliczam koszty, myślę, że to dużo, ale kiedy co wieczór muszę pokonywać dziecięcy opór i brak wiary we własne możliwości, myślę już zupełnie inaczej. 
Najbardziej męczy mnie chyba ciągłe tłumaczenie, że my naprawdę pracujemy z Orzeszkiem w domu. Dobrym przykładem jest Pani logopeda, która uznała, że nie ćwiczymy zadanych wyrazów z kostką do gry, jak zaleciła, bo Orzeszek za każdym razem zlicza kropki. Przecież, gdyby regularnie ćwiczył w domu, pamiętałby ich układ. Zapewne... Gdyby kodował układ symboli, nie miałby problemu ani z kostką, ani z czytaniem. Niestety, problem ma.
Potrzebowałam trochę czasu, żeby to ogarnąć, ale w końcu pomyślałam: "Olej to." Zostaję więc wystarczająco dobrą matką swojego wystarczająco dobrego dziecka.

piątek, 19 grudnia 2014

Niemoc twórcza



Nietrudno zauważyć, że dawno tu nie zaglądałam. Nie żeby brakowało mi inspiracji... tej nie zabraknie mi chyba nigdy. Orzeszek I jest nieodmiennie bezczelny, a i Orzeszek II rozwinął się ostatnio lingwistycznie tak, że przestaję nadążać. Są jednak chwile, gdy to, czego doświadczam jest nie do opisania. 
Niedostatki intelektualne, szantaż emocjonalny i czyste szaleństwo... taka sytuacja.
Pewnego dnia wolnego wchodzę, nic nie podejrzewając, do pokoju dziecięcego i zostaję uderzona różnorodnymi bodźcami w ilości wystarczającej na trzy sterane życiem matki. 
Orzeszek I zalicza piąty poziom "Znajdź różnice z Barbie", katując moje uszy popiskiwaniem urządzenia mobilnego i moje serce żałosnym jękiem: "Pomóż mi, jak mnie kochasz!". Jestem stara, ślepa na jedno oko i choć kocham nad życie, różnice przestaję dostrzegać już na poziomie trzecim. Zupełnie zasłużenie otrzymuję więc miano wyrodnej matki i jeszcze żałośniejszy jęk: "Bo ty mnie nie kochasz!". Mało?
W tym samym czasie z niejaką fascynacją zauważam Orzeszka II, który stoi na stoliku bez ubrania, ale za to w czepku kąpielowym i wyraźnie szykuje się do skoku pomiędzy leżące na podłodze poduszki. Wyjaśnianie skomplikowanych kwestii uczuciowych trzeba zostawić na później. Zabezpieczam teren i pytam młodsze dziecko, co robi. Ono zaś radośnie odpowiada: "Będę pywać!" i... skacze.
Może to i śmieszna historia, jednak za każdym razem gdy mnie spotyka, doświadczam zdumiewającej niemocy twórczej. Chyba przez narastający ból głowy.