Kwiecień i maj upłynęły nam kulturalnie. Rozrywaliśmy się, a to na targach książki w Operze, a to na jej kiermaszu w Arsenale... Na koniec zaś nie poszliśmy spać, żeby przeżyć noc w muzeum.
Z matczyną satysfakcją dostrzegłam, że Orzeszek I bardzo rozwinął się czytelniczo. Nie pozwolił podpowiedzieć sobie ani jednej książki. Wybrał sam: przyrodniczo i artystycznie, a następnie artystycznie i przyrodniczo. Nie żebyśmy ustrzegli się dziewczyńskiego barachła. Co to, to nie - laleczka w babeczce też musiała być (na szczęście za ciężko zarobione kieszonkowe).
Orzeszek II wolał mniej literackie rozrywki, co zakończyło się nabyciem opartej na bardzo prostym koncepcie gry Speed Cups, która niemal natychmiast stała się hitem dziecięcych spotkań towarzyskich (podejrzewam, że to dźwięk dzwonka uzależnia).
Przy okazji Orzeszki na różnych warsztatach stworzyły książkę leśną i książkę miejską. Wszystkie przecudnej urody, w co musicie uwierzyć na słowo, bowiem Orzeszek I zabronił mi rozpowszechniać zdjęcia tych wiekopomnych dzieł.
Jak co roku, książkowa wiosna nas nie zawiodła i natchniona przypadkową rozmową pod gmachem opery, zaczęłam myśleć o jakimś większym książkoznawczym wojażu.

Potem postanowiliśmy w końcu obejrzeć nowy kampus uniwersytecki i muzeum stworzone ze zbiorów Instytutu Biologii. Nie spodziewaliśmy się niczego, więc to co zobaczyliśmy przeszło nasze oczekiwania. Zbiory zaprezentowane zostały nowocześnie, w sposób usystematyzowany i budzący ciekawość. Orzeszka I nie można było odciągnąć od bursztynów, a Orzeszka II od łosia, bobrów i "stada leni". Bardzo późnym wieczorem zmęczenie wzięło jednak górę... Choć Dominika Hanna chętniej spędziłaby tę noc z wilkami niż we własnym łóżku.