Kwietniowa data ostatniego posta wskazuje albo na brak atrakcyjnych tematów, albo na niemoc twórczą. Od razu przyznaję się, że chodzi o to drugie. Tematów było bowiem w nadmiarze... Choćby targi książki w Operze i bardzo trafione zakupy w dziale skandynawskiej prozy dziecięcej oraz bardzo chybiony wybór audiobooka "Był sobie król", po którym Orzeszek I miał koszmary, a Orzeszek II nie - bo nie chciał spać.
Albo kiermasz książki artystycznej w Arsenale i nabycie najpiękniejszego w naszej biblioteczce "Piotrusia Pana" (serio, serio, takich ilustracji dawno nie widziałam) oraz ćwiczenia z rysowania rysia i ryjówki.
Albo udział Orzeszka I w konkursie poetyckim z wierszem o... cóż za zaskoczenie... rysiu i ryjówce właśnie (wygrana lornetka i kompas do dziś pysznią się na półce z trofeami).
A może zakończenie sezonu baletowego (tym razem na prawdziwej, operowej scenie) w arcyszybkim układzie tanecznym o kurczakach?
Albo zakończenie roku szkolnego i zataczający coraz szersze kręgi spór o zatrzymanie nauczyciela?
Albo praca w urzędzie, która stała się pracą w korporacji?
Innymi słowy, trochę się działo. Ponieważ jednak, zgodnie z dzisiejszym tytułem, życie to nie bajka, jakoś nie miałam siły ni ochoty, żeby się o tym rozpisywać. Przenikliwość Orzeszka II wyrwała mnie jednak z otępienia.
Mimo przytłoczenia codziennością, udawało się nam czasem (z Tatuniem) okazywać sobie czułość. I w takiej właśnie chwili, na bezsprzecznie filmowym pocałunku, zdybał nas Orzeszek II.
- Mamo. co lobis!? - zakrzyknął wyraźnie zszokowany - To nie kęć!! (tłum.: Mamo, co robisz !? To nie książę!!)
Nie ma co ukrywać, z Tatunia żaden "kęć", a i ja już dawno przestałam być księżniczką, więc pozostało nam tylko zgodnie odrzec: