…
pisał Julian Tuwim w promującym ideę solidarności społecznej
wierszyku „Wszyscy dla wszystkich”. A nauczyciel naucza –
chciałabym sparafrazować.
Dlaczego?
Dlatego, że czuję bezradność i złość w obliczu nakładanych na
mnie przez publiczną placówkę edukacyjną zadań. Co gorsza już
widzę opłakane skutki moich nieudolnych i skrajnie
nieprofesjonalnych prób sprostania tym zadaniom.
Zacznijmy
jednak od końca, tzn. od skutków. Ostatnio z niejakim zdziwieniem
(sama bowiem byłam kujonem, szkołę uwielbiałam i nie
potrzebowałam żadnej motywacji z zewnątrz) zauważyłam, że
Orzeszkowi I brakuje motywacji do nauki, wszystkie zaś obowiązki
szkolne traktuje jak kupę g****, którą lepiej omijać z daleka bo
śmierdzi i można wdepnąć. Jako Rodzic Myślący zaczęłam
zadawać sobie pytanie: „Dlaczego?” Oto do jakich wniosków
doszłam…
Zmęczona
pretensjami: „Bo mi nie spakowałaś! Bo mi nie przypomniałaś! Bo
mi nie sprawdziłaś!”, w tym roku szkolnym oświadczyłam
Orzeszkowi, że sam jest odpowiedzialny za swoją pracę domową i
kompletność plecaka, zaś na ewentualną pomoc może liczyć
zawsze, pod warunkiem wszakże, że o nią poprosi. Zachwycona tym
usprawnieniem, które nie dość, że przywraca mi skrawek wolności,
to jeszcze nauczy Orzeszka odpowiedzialności i planowania, zaczęłam
o nim czytać (np. tu) i, co gorsza, opowiadać. Przy okazji
pierwszej wywiadówki, naiwnie podzieliłam się tą rewolucyjną
koncepcją pedagogiczną z wychowawczynią Orzeszka, czym wzbudziłam
konsternację wyrażoną słowami: „No nie wiem czy to się
sprawdzi?”
Że
się nie sprawdzi, miało się okazać już wkrótce. Nie od dziś
wiadomo, że nowe zasady przyjmują się opornie. Nic więc dziwnego,
że Orzeszkowi zdarzyło się zapomnieć o dokończeniu lektury,
przećwiczeniu czytanki lub wykuciu na pamięć angielskiej pisowni
liczebników. Wtedy zaś pojawiały się uwagi: „Brak pracy
domowej!”, „Gabrysia nie przygotowała czytanki. Sprawdzę
jutro!” albo moja ulubiona: „Proszę, by dzieci przychodziły
przygotowane.” Wszystkie obrazowały pracę domową jako OBOWIĄZEK
i nakładały na rodzica zadanie dopilnowania wykonania przez dziecko
tego OBOWIĄZKU.
Nie
żebym miała pretensje, rozumiem, że program napięty i trzeba
gonić. Niemniej jednak, po ich przeczytaniu, w pełni rozumiem
niechęć Orzeszka. Dlatego bardzo chcę powiedzieć tak…
Drogi
Nauczycielu,
Zarabiasz
na życie (nie wnikam czy wystarczająco, tak jak nikt nie wnika w to
w moim przypadku) ucząc moje dziecko (wg słownika – przekazując
mu wiedzę). Dziecko, które jest największym skarbem (bo jest moje)
. Dziecko, które jest wyjątkowe (bo każdy jest). Dziecko, które
ze względu na ponadprzeciętny potencjał intelektualny powiązany
niestety z nieharmonijnym rozwojem w innych obszarach ma specjalne
potrzeby edukacyjne (bo tak orzekli specjaliści). Wreszcie dziecko,
któremu próbuję zapewnić poczucie więzi i bezpieczeństwa. Mam
nadzieję, że traktujesz to zadanie poważnie, poświęcasz mu
wystarczającą ilość czasu oraz wszystkie swoje zdolności i
umiejętności.
Ja
zarabiam na życie w inny sposób (może pobieram podatki, może
buduję domy, może szyję ubrania). Traktuję swoją pracę z
szacunkiem, poświęcam jej około 9 godzin dziennie (jeśli trzeba,
więcej) i wykorzystuję w niej wszystko, czego się przez lata
nauczyłam. Kiedy wychodzę z domu moje dziecko jeszcze śpi. Kiedy
wracam – muszę zadbać o jego potrzeby fizyczne, intelektualne,
emocjonalne i duchowe. Muszę pomyśleć o ciepłym posiłku, umiarkowanym
wysiłku fizycznym i wystarczająco długim śnie, porozmawiać o czymś
więcej niż, jak było w szkole i co zadane, wysłuchać dlaczego
Zośka jest okropna, a Stasiek jest super, może zagrać w jakąś
grę, może coś wspólnie przeczytać, a może po prostu się
poprzytulać. Mam na to wszystko jakieś 4 do 5 godzin. Czy
wspomniałam, że mam także drugie dziecko i męża???
Dlatego
proszę… Nie każ mi w tym krótkim czasie, który mamy dla siebie
jako rodzina być strażnikiem, bo jako strażnik mam na oku to, co
ważne dla Ciebie, ale tracę z oczu to, co najważniejsze dla mnie.
Widzę pracę domową, a nie widzę swojego dziecka.
Uwierz,
że staram się budować w Orzeszku pozytywny obraz szkoły i
zachęcać go do podejmowania wyzwań. Tyle mogę. Nie znam jednak
nowoczesnych, odpowiadających na indywidualne potrzeby uczniów
metod nauczania. Nie wiem jak nauczyć 8-latkę mającą problemy w
poprawnym pisaniem po polsku bezbłędnego zapisywania liczebników
po angielsku (legitymując się CAE nauczyłam ją bezbłędnego
rozpoznawania tych liczebników, ale to ponoć za mało na III
klasę). Nie wiem jak przekonać zniechęconego dzieciaka do
przećwiczenia czytanki, gdy twierdzi, że nawet jak przećwiczy, to
w szkole tak się zestresuje, że nie przeczyta. Nie wiem jak
pocieszyć, gdy jego piękny wiersz o jesieni nie został wysłany na
konkurs, bo był brzydko przepisany. Czy to nie Ty powinieneś to
wszystko wiedzieć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz