wtorek, 11 października 2016

Murarz domy buduje, krawiec szyje ubrania…




… pisał Julian Tuwim w promującym ideę solidarności społecznej wierszyku „Wszyscy dla wszystkich”. A nauczyciel naucza – chciałabym sparafrazować.
Dlaczego? Dlatego, że czuję bezradność i złość w obliczu nakładanych na mnie przez publiczną placówkę edukacyjną zadań. Co gorsza już widzę opłakane skutki moich nieudolnych i skrajnie nieprofesjonalnych prób sprostania tym zadaniom.
Zacznijmy jednak od końca, tzn. od skutków. Ostatnio z niejakim zdziwieniem (sama bowiem byłam kujonem, szkołę uwielbiałam i nie potrzebowałam żadnej motywacji z zewnątrz) zauważyłam, że Orzeszkowi I brakuje motywacji do nauki, wszystkie zaś obowiązki szkolne traktuje jak kupę g****, którą lepiej omijać z daleka bo śmierdzi i można wdepnąć. Jako Rodzic Myślący zaczęłam zadawać sobie pytanie: „Dlaczego?” Oto do jakich wniosków doszłam…
Zmęczona pretensjami: „Bo mi nie spakowałaś! Bo mi nie przypomniałaś! Bo mi nie sprawdziłaś!”, w tym roku szkolnym oświadczyłam Orzeszkowi, że sam jest odpowiedzialny za swoją pracę domową i kompletność plecaka, zaś na ewentualną pomoc może liczyć zawsze, pod warunkiem wszakże, że o nią poprosi. Zachwycona tym usprawnieniem, które nie dość, że przywraca mi skrawek wolności, to jeszcze nauczy Orzeszka odpowiedzialności i planowania, zaczęłam o nim czytać (np. tu) i, co gorsza, opowiadać. Przy okazji pierwszej wywiadówki, naiwnie podzieliłam się tą rewolucyjną koncepcją pedagogiczną z wychowawczynią Orzeszka, czym wzbudziłam konsternację wyrażoną słowami: „No nie wiem czy to się sprawdzi?”
Że się nie sprawdzi, miało się okazać już wkrótce. Nie od dziś wiadomo, że nowe zasady przyjmują się opornie. Nic więc dziwnego, że Orzeszkowi zdarzyło się zapomnieć o dokończeniu lektury, przećwiczeniu czytanki lub wykuciu na pamięć angielskiej pisowni liczebników. Wtedy zaś pojawiały się uwagi: „Brak pracy domowej!”, „Gabrysia nie przygotowała czytanki. Sprawdzę jutro!” albo moja ulubiona: „Proszę, by dzieci przychodziły przygotowane.” Wszystkie obrazowały pracę domową jako OBOWIĄZEK i nakładały na rodzica zadanie dopilnowania wykonania przez dziecko tego OBOWIĄZKU.
Nie żebym miała pretensje, rozumiem, że program napięty i trzeba gonić. Niemniej jednak, po ich przeczytaniu, w pełni rozumiem niechęć Orzeszka. Dlatego bardzo chcę powiedzieć tak…
Drogi Nauczycielu,
Zarabiasz na życie (nie wnikam czy wystarczająco, tak jak nikt nie wnika w to w moim przypadku) ucząc moje dziecko (wg słownika – przekazując mu wiedzę). Dziecko, które jest największym skarbem (bo jest moje) . Dziecko, które jest wyjątkowe (bo każdy jest). Dziecko, które ze względu na ponadprzeciętny potencjał intelektualny powiązany niestety z nieharmonijnym rozwojem w innych obszarach ma specjalne potrzeby edukacyjne (bo tak orzekli specjaliści). Wreszcie dziecko, któremu próbuję zapewnić poczucie więzi i bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że traktujesz to zadanie poważnie, poświęcasz mu wystarczającą ilość czasu oraz wszystkie swoje zdolności i umiejętności.
Ja zarabiam na życie w inny sposób (może pobieram podatki, może buduję domy, może szyję ubrania). Traktuję swoją pracę z szacunkiem, poświęcam jej około 9 godzin dziennie (jeśli trzeba, więcej) i wykorzystuję w niej wszystko, czego się przez lata nauczyłam. Kiedy wychodzę z domu moje dziecko jeszcze śpi. Kiedy wracam – muszę zadbać o jego potrzeby fizyczne, intelektualne, emocjonalne i duchowe. Muszę pomyśleć o ciepłym posiłku, umiarkowanym wysiłku fizycznym i wystarczająco długim śnie, porozmawiać o czymś więcej niż, jak było w szkole i co zadane, wysłuchać dlaczego Zośka jest okropna, a Stasiek jest super, może zagrać w jakąś grę, może coś wspólnie przeczytać, a może po prostu się poprzytulać. Mam na to wszystko jakieś 4 do 5 godzin. Czy wspomniałam, że mam także drugie dziecko i męża???
Dlatego proszę… Nie każ mi w tym krótkim czasie, który mamy dla siebie jako rodzina być strażnikiem, bo jako strażnik mam na oku to, co ważne dla Ciebie, ale tracę z oczu to, co najważniejsze dla mnie. Widzę pracę domową, a nie widzę swojego dziecka.
Uwierz, że staram się budować w Orzeszku pozytywny obraz szkoły i zachęcać go do podejmowania wyzwań. Tyle mogę. Nie znam jednak nowoczesnych, odpowiadających na indywidualne potrzeby uczniów metod nauczania. Nie wiem jak nauczyć 8-latkę mającą problemy w poprawnym pisaniem po polsku bezbłędnego zapisywania liczebników po angielsku (legitymując się CAE nauczyłam ją bezbłędnego rozpoznawania tych liczebników, ale to ponoć za mało na III klasę). Nie wiem jak przekonać zniechęconego dzieciaka do przećwiczenia czytanki, gdy twierdzi, że nawet jak przećwiczy, to w szkole tak się zestresuje, że nie przeczyta. Nie wiem jak pocieszyć, gdy jego piękny wiersz o jesieni nie został wysłany na konkurs, bo był brzydko przepisany. Czy to nie Ty powinieneś to wszystko wiedzieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz