Translate

wtorek, 10 września 2013

Dyktator(ka) mody





Korzystając z kilku dni złotej polskiej wyciągnęłam z otchłani szafy beżowe mokasyny made in Italy. Choć mokasyny kupiłam dawno (za wskazówkę jak dawno niech posłuży fakt, że wydałam na nie dwa stypendia), nadal wydawały mi się nieziemsko eleganckie i zamierzałam zadać w nich szyku. Zderzyłam się jednak z brutalną rzeczywistością…
- Co ty masz za buty? – zapytał lekko skrzywiony Orzeszek
- No jak to??? – obruszyłam się – Włoskie, z cielęcej skóry.
- Dziwne jakieś. – nie ustępowała latorośl.
- Jak to dziwne??? – odfuknęłam coraz bardziej oburzona.
- Nikt takich nie nosi!  – rzeczowo wyjaśniła domowa Chanel.
Cóż, Gabriela zamierza zostać fryzjerką, kosmetyczką i projektantką mody, musi więc wiedzieć co jest up to date. A mokasyny? Kiedym cię żegnał, usta me milczały i nie wiedziałem jakie słowo rzucić, więc wszystkie słowa przy mnie pozostały, a serce zbiegło i nie chce powrócić… (Adam Asnyk)

sobota, 31 sierpnia 2013

Dziwny jest ten świat...




Staram się chronić Orzeszka przed nieprzyjemnymi odpryskami rzeczywistości, bo będzie miał jeszcze czas, by dowiedzieć się co to nietolerancja, ksenofobia i rasizm. Orzeszek jednak nie jest głupi i nawet z okruchów informacji potrafi wyciągnąć wnioski…

Próbuję namówić mamę na wspólną wyprawę do Holandii, do mojej siostry. Słysząc naszą rozmowę, Orzeszek zaczyna lamentować, że nie możemy jechać, bo się za mocno opalimy. Skonfundowane tłumaczymy, że Holandia to nie Egipt, ani nawet nie Grecja i nie musi się obawiać, ale Orzeszek odparowuje:

- A Elison się opalił!

Ma oczywiście na myśli chłopaka mojej siostry, który jest Portugalczykiem i rzeczywiście jest, jak mówi moja mama, mocno opalony.

- Bisiu, - wyjaśniam cierpliwie – przecież Eliseu urodził się z takim kolorem skóry, nie opalił się w Holandii. A nawet jeśli, to co w tym złego?

- To źle być mocno opalonym! – upiera się Orzeszek – Za bardzo się wtedy wyróżniasz!

Już jestem gotowa piętnować jego uprzedzenia, ale wtedy Orzeszek wyjaśnia:

- I mogą cię gonić z nożem i nawet zabić!

Natychmiast przypominam sobie pierwszą (i zapewne ostatnią ) wizytę Eliseu w naszym mieście, kiedy to musiał uciekać przed łysymi wyrostkami z nożami i pittbullem. Teraz wszystko rozumiem…

sobota, 10 sierpnia 2013

Gdyby...




Czy pamiętacie ten przełomowy moment, kiedy wasi rodzice przestali się wam wydawać najpiękniejsi, najmądrzejsi i w ogóle najwspanialsi na świecie? Kiedy okazało się, że rozumieją mniej, wiedzą mniej i zarabiają mniej niż w swej dziecięcej naiwności sądziliście. W dzisiejszym szalonym świecie, ta chwila przychodzi wcześniej…
- Mamo – zapytał rano Orzeszek – a dlaczego ty nie zostałaś dentystką?
- O, – pomyślałam ufnie – już się przestała gniewać , że jej nie kupię super wypasionej Meridy Walecznej z łukiem i strzałami, bo (jak zwykle) nie mam pieniędzy. – a następnie, bez dłuższego zastanowienia odpowiedziałam – Bo nie lubię się grzebać w cudzych paszczach.
- Hmh, - prychnął Orzeszek – mogłabyś założyć rękawiczki. I… - dodał z nutą lekkiego zawodu - … siekałabyś kasę.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Matka kwoka





Smętnie wygląda blog, którego autor (-ka) nie potrafi wykrzesać z siebie tyle siły, zapału i weny, by spłodzić choć dwa posty miesięcznie. Żenada po prostu. „Nie wyszło ci to najlepiej.”, skonstatowałby Orzeszek.
Oj nie wyszło, nie wyszło, więc tym bardziej przepraszam i nadrabiam.
Najpierw, jak tytuł wskazuje będzie o matkowaniu. Są bowiem na świecie różne matki: matki samotne i matki z ojcami, matki Polki i matki feministki (i chyba z jedna Matka Polka Feministka), nadopiekuńcze matki kwoki, waleczne matki pumy, wyrodne matki wyrodne.
Własne sumienie smagało mnie zawsze, że jestem z tego ostatniego sortu, bo nie poświęcam swym latoroślom wystarczająco dużo czasu (czyt. całego swojego czasu), a jak już poświęcam, to przyznam szczerze, że trochę mnie to nudzi. Okazuje się jednak, że Orzeszek ma na ten temat odmienne zdanie.
Przy okazji wakacyjnej wyprawy na południe (Polski niestety) zwiedzaliśmy Kopalnię Soli w Wieliczce. W trakcie podróży solnymi korytarzami, których ściany Orzeszek, niepomny przepisów bhp, zapamiętale lizał, przewodnik zapytał pewnego małego chłopca, czy chciałby zostać górnikiem. Moja, będąca kobietą nowoczesną, córka natychmiast zareagowała pełnym oburzenia pytaniem, czy ona też mogłaby być górniczką? (używając, jak widać poprawnej politycznie formy gramatycznej).
- Cóż, – odpowiedziałam, okazując się przez chwilę matką feministką – dziś dziewczynki mogą być kimkolwiek zechcą, kochanie.
- Eeee, - zaniepokoił się Orzeszek – ja chyba jestem za delikatna do takiej pracy.
- Chyba tak – odrzekłam z ulgą, bo mimo, że jestem gorącą zwolenniczką równouprawnienia, nie wyśniłam dla swojej księżniczki kariery sztygarki.
- Tak myślisz? – zagadnął Orzeszek z podejrzanym błyskiem w oku – Wiesz co, myślę, że jesteś dla mnie nadopiekuńcza!
No tak, tylko matka kwoka nie puściłaby swego dziecka pod ziemię, prawda?

czwartek, 4 lipca 2013

Ucz się Bisiu, ucz...












Orzeszek jest dzieckiem leniwym i nieskorym do nauki. Należy przy tym, jak wiele wybitnych jednostek, do kategorii: "zdolny ale leniwy", której przedstawiciele wszystko łapią w lot, w związku z czym nie widzą sensu nabywania rzetelnej wiedzy. (Wiem, bo sama tak miałam, za co mamusia mocno mnie tępiła... i wytępiła.) 
Kiedy więc jakiś czas temu zaproponowaliśmy latorośli naukę pisania, lament słychać było u wszystkich sąsiadów. Odpuściliśmy zatem, choć podstawówka za pasem i się nam dzieciak w blokach spali, a potem na Juniwersiti of Kejmbridż nie dostanie i cały wyścig szczurów przegrany.
Jednak po kilku tygodniach w Orzeszku zagrała (niezdrowa) ambicja. W zaciszu dziecięcego pokoiku zaczął ćwiczyć, by później z satysfakcją ogłosić:
- Wiesz... babcia jest zachwycona jak rysuję literki. Po prostu ZACH-WY-CO-NA!
Ba... ja też bym była. 

środa, 12 czerwca 2013

Morze, nasze morze




No i jesteśmy po wakacjach. Nie żebyśmy nie planowali jakichś lipcowo-sierpniowych wycieczek i podrzucania dzieci babciom, ale prawdziwy 14-dniowy urlop mamy już za sobą. I chociaż doświadczeni ludzie mawiają, że wakacje z dziećmi, to nie wakacje - nie narzekamy. Była pogoda, piasek i woda, Orzeszki wyleczyły się z kataru, a dzięki 2-pokojowemu lokum rodzicom udało się poczuć lekki chilloucik. Mało? Było lepiej niż się spodziewaliśmy i tego będę się trzymać.
Orzeszek jak zwykle miewał intelektualne wzloty i odloty, ale jakoś nic nie pamiętam... Chociaż nie, pamiętam "panie wpuszczalne". Wiecie kto to taki? Otóż "panie wpuszczalne" pracują w różnych obiektach kultury materialnej (takich jak Dom Uphagena czy Latarnia Morska im. S. Żeromskiego) i pilnują wpuszczania zwiedzających oraz ich zachowania po wpuszczeniu. I są po prostu niezbędne w okresie wzmożonego ruchu szkolnych wycieczek.
Pamiętam też, że Orzeszek stał się tropicielem rzeczy dziwnych i ulotnych, a konkretnie dymu papierosowego. A że społeczeństwo mamy nikotynowo nieuświadomione, to mniej więcej co 3 minuty konfidencjonalnym szeptem informował mnie:
- Mamo, ten pan/ta pani pali papierosa!
- No niestety Gabrysiu, - odpowiadałam niezmiennie - niektórzy robią takie szkodliwe rzeczy.
- Ale... - ostrzegawczo dodawał Orzeszek - mam nadzieję, że nie oddychałaś tym dymem! Wstrzymaj oddech, to bardzo niezdrowo!
Zbudowana prozdrowotną postawą Orzeszka, natychmiast wstrzymywałam.

środa, 1 maja 2013

Ja, uwielbiam ją...



Ostatnio boję się otworzyć lodówkę, żeby nie wyskoczył z niej zespół "Łikend". Chłopaki z Sejn na poważnie zawładnęli wyobraźnią masową, a już na pewno wyobraźnią moich dzieci.
To, że Hanna rytmicznie podskakuje w rytm znanego wszystkim hitu, jeszcze mnie nie dziwi. Małe dzieci mają nieskomplikowany gust, prosty bit działa na nie lepiej niż chopinowskie improwizacje. Jednak to, że podskakuje nawet wtedy, gdy złość ją rozpiera i inne znane rodzicom sposoby pacyfikacji zawodzą, jest już zastanawiające.
Po Gabrieli (wiernej fance Janis Joplin, zwanej też "panią o brzydkich włosach") spodziewałam się jednak większej finezji. Niesłusznie, Gabriela wpada bowiem w taneczny amok już przy pierwszych taktach łikendowego przeboju. Słowa natomiast zna na pamięć, choć usprawiedliwia się, że wszyscy w przedszkolu znają.
Gabriela nie zostałaby jednak Orzeszkiem, gdyby nie umiała wykorzystać swych fascynacji w twórczy sposób...
Oglądając szósty odcinek "Czterech pancernych i psa" - skądinąd, ten, w którym pancerni nie biorą udziału w Powstaniu Warszawskim, bo trafiają do szpitala, ale to już zupełnie inna historia - Orzeszek jak zwykle z niecierpliwością oczekiwał tańca Marusi. A kiedy się wreszcie doczekał, wykonał baletowy piruet i zaśpiewał: "Ona tańczy dlaaa mnie!"
I tak romans Janka i Marusi znalazł zupełnie nową pointę.