Translate

środa, 30 kwietnia 2014

Zagryziakowie


Zasadniczo staram się nie stwarzać sobie problemów, muszę jednak szczerze wyznać, że dwa stworzyłam zupełnie osobiście (z niewielką pomocą Tatunia). I teraz te problemy gryzą, a dokładniej...
Problem nr 1 gryzie się. Gryzie się nieustannie i wszechstronnie... a to, że nie ma zabawek, a to że ma ich za dużo, że zakłada sukienkę, że zakłada spodnie, że Ola nie chce się z nią bawić i że zmusza ją do zabawy, że nie umie czytać i że musi się nauczyć, że będzie miała ospę i że może jej jednak nie mieć (a wszystkie dzieci z przedszkola już miały), że pan premier każe jej iść do szkoły (bo powinien podejmować tylko mądre decyzje) i że sam siebie nazywa "ryżym kundlem" (bo to uwłacza władzy), że Mamunia jest zajęta (i nie może z nią porozmawiać), albo że chce rozmawiać o czymś, co dziecko wolałoby przemyśleć.
Problem nr 2 natomiast, gryzie mnie. Gryzie mnie literalnie i bez metafor. Nie w chwilach rozpaczy, histerii i sprzeciwu. Ot tak, dla rozrywki . Podchodzi, przytula się i wgryza w skórę, w miejscach, które świadczą o apetycie na tłuste mięso. Gryzie do krwi, a potem, zamiast zaprzeczać i przepraszać, chwali się krewnym i znajomym rozbrajającym: "Hania mamie kukę".
I co? Głowa puchnie od wymyślania kolejnych pocieszeń, a boki pokrywają się nowymi śladami zębów... a jednak, kocham swoje problemy.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Post lajfstajlowy

Buszując po sieci, zauważyłam, że coraz większą popularnością cieszą się dziecięce blogi lifestyle'owe, w których dumni rodzice chwalą się swoimi modnie wystylizowanymi pociechami, kreując trendy pokazując publice co jest up to date.
Nie wiem jak inni, ale ja, oglądając te wszystkie urocze stworzenia w równie uroczych wdziankach, myślę: "Dlaczego???" Dlaczego moje dzieci nigdy nie są takie czyste? Dlaczego ich białe sukienki nigdy nie pozostają białe na tyle długo, bym zdążyła zrobić zdjęcie? Dlaczego nie dają się uczesać w tak skomplikowane sploty (albo dlaczego nie mają odpowiedniej ilości włosów)? Dlaczego wreszcie nie chcą się dać wystylizować? Dlaczego??? 
Naprawdę jest to dla mnie zagadka. A gdybym jednak miała pokazać najlepsze stylizacje Orzeszków, to wyglądałyby one mniej więcej tak...
 HANNA: Spodnie z Ameryki, koszulka z pewexu, korale ze szkatułki cioci Ani
 GABRIELA: Rajstopy i koszulka - RSRVD, skrzydła, korona i różdżka z chińskiego sklepu, MP3 Tatunia
 HANNA: Kombinezon z pewexu
 GABRIELA: Kombinezon z pewexu, banan z warzywniaka
 HANNA: Koszula z pewexu, smoczek Canpol, szal i kapelusz z matczynej szafy
  GABRIELA: Koszulka z prezentu, rękawiczki, szalik, beret, kapelusz i torebka z matczynej szafy

wtorek, 25 marca 2014

Wolna Grupa Bukowina




I znów opuściłam się literacko, nie dając głosu przez całe półtora miesiąca, ale maraton chorobowy, oraz nabierający rozpędu bunt dwulatka skutecznie pozbawiły mnie sił i ochoty na opisywanie czegokolwiek... a już na pewno tych nieszczęsnych dni świstaka, kiedy gotowałam zupę, myłam podłogę, odmierzałam, inhalowałam, robiłam zastrzyki (nowa umiejętność do CV) i sadzałam Aegona Smoka na karnym krzesełku.
Jednak w międzyczasie udało nam się zmienić klimat i udać na zimowo-przedwiosenny urlop do Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie trochę jeździliśmy na nartach, trochę pluskaliśmy się w wodzie termalnej, trochę spacerowaliśmy, a także zjeżdżaliśmy z górki na oponach, lepiliśmy bałwanka (bo na bałwana już śniegu nie starczyło), jadaliśmy "tam gdzie grają", nabywaliśmy souveniry dla babć i dziadków oraz oddychaliśmy górskim powietrzem w celu przegonienia choróbsk precz.
Choć wiązaliśmy z tym wyjazdem nadzieje na edukację narciarską młodzieży, Orzeszek I odmówił hojnej propozycji opłacenia instruktora, twierdząc, że ze sportów balet i basen jej wystarczy. Orzeszek II pewnie by nie odmówił, ale jemu nie proponowaliśmy. Jak się zapewne domyślacie, basenu termalnego nie odmówiła żadna.  
Z góralskiej kuchni, Orzeszkom najbardziej smakowała pomidorowa z makaronem i pierogi ze szpinakiem. Spróbowawszy kwaśnicy, starsza latorośl orzekła, że kapuśniaku nie lubi, a przy oscypkach podejrzliwie pytała, czy tu nie ma krowiego mleka... było.
Co do zakupów, nie obeszło się bez drewnianego konika na kółkach, baranka w różowym sweterku, kapci, skarpet, czerwonych korali, góralskiej chusty i - jak to nazwał Orzeszek - spódniczki "My, Słowianie."
Wbrew rozsądkowi było spokojniej niż w domu. Do rzeczywistości wróciliśmy w drodze powrotnej, gdy nasz smok zaczął ryczeć i zionąć ogniem. W końcu, zdesperowana rzekłam do Tatunia:
- Trzeba ja jakoś uciszyć!
Na co Orzeszek I ze stoickim spokojem skonstatował:
- Po co sobie brudzić ręce?

środa, 12 lutego 2014

Smoczy język


Dziś wyjątkowo będzie o Orzeszku II, zwanym pieszczotliwie Aegonem Smokiem. Orzeszek ów zaczął bowiem przemawiać (prawie) ludzkim głosem. Jego repertuar jest chwilowo dość skromny i nie wytrzymuje konkurencji ze smoczym rykiem, którym można załatwić duuużo więcej spraw, ale zaczynamy się komunikować.
Ostatnio przeczytałam, iż do 2-latka należy mówić krótko i precyzyjnie. Tak też mówię. A Orzeszek II podobnie odpowiada, używając następujących sformułowań:
  • ania - co oznacza Hanię,
  • mama - co oznacza mnie,
  • tati - co oznacza tatę,
  • babi - co oznacza babcię,
  • dzia - co oznacza dziadka,
  • biba - co oznacza Gabrielę,
  • am - co oznacza am,
  • lale - co oznacza bajkę lub rysowani
  • lala - co oznacza dziecko lub piosenkę
  • pepu - co oznacza spacer lub smarowanie chleba masłem,
  • tita - co oznacza czytanie,
  • lulu - co oznacza lulu,
  • niunia - co oznacza smoczek,
  • ziuziu - co oznacza siusiu
  • au - co oznacza niemal wszystkie ssaki.
Obawiam się jednak, że tym sposobem ograniczam rozwój mowy mojego smoczątka. Bo jego ulubionym słowem pozostaje: "Ej!", które oznacza ni mniej ni więcej, tylko: "Ej!"

P.S. Odkryliśmy również, co oznacza niewymienione powyżej, tajemnicze "gogigogi", powtarzane przed kąpielą... oznacza golasa. Poza tym, zaczęły już powstawać związki dopełniaczowe, jak "tati lali" oraz bezokolicznikowe, jak "ania pepu". Innymi słowy, elokwencja rośnie.

niedziela, 9 lutego 2014

Gra w klasy


Nie, nie, Orzeszek nie zaczął czytać Cortazara. Nie zaczął nawet czytać Elementarza Falskiego, ale to temat na odrębną historię... 
Nadal jest chory, a diagnozy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Aktualnie leczymy się na zapalenie płuc, ale czy naprawdę je mamy??? Orzeszkowy humor i werwa raczej na to nie wskazują, jednak kaszel i stany podgorączkowe trzymają nas w domu. 
Na zabawy stacjonarne jesteśmy już zbyt zdrowi, więc, żeby nuda nas nie zżarła, gramy... w 1,2,3, baba jaga patrzy... i w starego niedźwiedzia.... i w kółko graniaste... i w klasy.
Orzeszek I wytrwale ćwiczy i radzi sobie coraz lepiej, co sprawia mu dużą satysfakcję. Orzeszek II wyznaczone linie traktuje na razie raczej umownie, ale podskoki wykonuje z dużą wprawą. Wygląda na to, że trochę taśmy izolacyjnej wystarczy, by wywołać uśmiech na małej buzi.

czwartek, 9 stycznia 2014

Przetrwać przełom



Nie, nie chodzi o jakiś szczególny przełom w zachowaniu Orzeszka. Owo zachowanie jest bowiem niezmiennie nieodpowiednie.
Chodzi o przetrwanie przełomu roku 2013 i 2014. Od 24. grudnia rozpoczęliśmy bowiem chorobowy maraton. Od gorączki w wieczór wigilijny, przez ból ucha w wieczór sylwestrowy, po streptococcus pyogenes w wieczór trzech króli. Całe szczęście, nie obchodzimy żadnego z tych świąt, nie czuliśmy się więc jakość specjalnie pokrzywdzeni. Decydując się na posiadanie dzieci, w pakiecie dostaje się przecież chorobę w dni wolne od pracy przychodni lekarza rodzinnego.
Co więc robimy? Siedzimy w domu i w przerwach pomiędzy Ibumem, Mucosolvanem, Sinupretem i Zinnatem układamy puzzle, robimy śmieszne kanapki, pieczemy muffinki bananowe i oglądamy (po raz tysiąc pięćset sto dziewięćset któryś) londyńską inscenizację "Upiora w operze". Gabriela zapałała bowiem do dzieła Andrew Lloyd Webbera niezrozumiałą u pięciolatki miłością i zaprzestała oglądania historii o zdziecinniałych księżniczkach i kucykach na rzecz teatru muzycznego. Ba... z tej miłości musieliśmy podłączyć do telewizora zewnętrzne głośniki, żeby dziecko usłyszało całą głębię kompozycji. 
No i dziecko słucha, a nawet śpiewa partie Christine do spółki z Hanną, która dla odmiany, woli chyba partie upiora.
I tym sposobem "Music of the night" rozbrzmiewa w dzień... i w nocy. 

czwartek, 2 stycznia 2014

Finansistka


Wszyscy wiedzą, kto w naszej ferajnie robi za gończego psa Ministra Finansów, a jak nie wiedzą, to uprzejmie donoszę, że ja. Tak, tak… skromna Mamunia jest ekspertem na tej niwie, o czym wie nawet niedoświadczony Orzeszek.
I choć własna matka ironicznie mawia o mnie: „Bo ona jest specjalistka…”, Orzeszek nie daje się zwieść tej wrogiej propagandzie. Wie, że finanse trzeba oddać w ręce zawodowców.
Ostatnio udali się z Tatuniem po świeżą porcję gotówki do bankomatu. Orzeszek niemal bez pomocy obsłużył maszynę, wyciągnął potwierdzenie i rzekł:
- Wiesz co, Tato? Ty jesteś trochę ślepawy, a ja jeszcze nie umiem czytać, więc zaniesiemy to mamie, żeby sprawdziła, czy wszystko dobrze.
No i przyniósł potwierdzenie do domu, rozprostował i  przedstawił do autoryzacji. A ekspert co? … Autoryzował.