Translate

poniedziałek, 21 lipca 2014

Wypowiedzenie



Zaliczyliśmy ostatnio niewielkie perturbacje związane z opieką nad Orzeszkiem II, będącym dzieckiem wymagającym, głośnym i eksperymentującym. W kwietniu okazało się bowiem, że ogarnięcie naszego domowego potwora zaczyna być ponad siły 72-letniej babci i babcia złożyła wypowiedzenie. Na horyzoncie pojawiło się widmo żłobka rozwiane po krótkim czasie ospą wietrzną i jej długotrwałymi następstwami. Babcia szybko, choć bez entuzjazmu, powróciła do niańczenia i zaczęła regularnie narzekać na swój zaawansowany wiek oraz niezaawansowane wychowanie Orzeszka. Powinna była jednak pamiętać, że dzieci słuchają uważnie, zwłaszcza wtedy, gdy niekoniecznie muszą.
Nasłuchawszy się więc o niewspółmiernym do wieku ciężarze opieki nad wnuczętami, Orzeszek I nakazał babci spakować swoją szczoteczkę do zębów i piżamkę.
- A po co? – zdziwiła się babcia – Nie będziesz już u mnie nocować?
- Nie będę – zdecydowanie odparł Orzeszek.
- Dlaczego? – chciała wiedzieć babcia.
Zupełnie niepotrzebnie, bo Orzeszek z wrodzoną  dyplomacją wyjaśnił:
- Bo już jesteś za stara, żeby się nami opiekować.

niedziela, 1 czerwca 2014

Zalety epidemii


Tegoroczny maj zdawał się nie mieć końca. Epidemia ospy wietrznej przetoczyła się najpierw przez przedszkole Orzeszka I, a potem przez naszą rodzinę. Orzeszki chorowały jeden po drugim, z przerwą na zapalenie gardła i nieżyt nosa. 
W opiekę i pielęgnację zaangażowana był cała rodzina. Nawet dziadkowie obudzeni w środku nocy mogliby wyrecytować listę koniecznych zbiegów z dokładnymi godzinami wykonania. 
Ponieważ każde dziecko jest inne, również każda ospa okazała się inna. To co działało na Orzeszka Pierwszego, nie działało na Drugiego. Do tego Drugi zaczął koszmarnie kaszleć. W końcu leki przestały się mieścić w domowej apteczce.
Wczoraj, korzystając ze zniknięcia ostatnich oznak epidemii, w końcu wybraliśmy się na rodzinny spacer. Było miło... No właśnie, było ale się skończyło. Dziś Orzeszek I leży w łóżku z gorączką, a Orzeszek II go dręczy. Play it once again, Sam...
Jednak nawet taki maraton może mieć zalety. U nas taką zaletą jest pożegnanie z pieluchą. Orzeszek II długo nie chciał jej zdjąć, ale ospowa wysypka w najdziwniejszych miejscach okazała się skutecznym argumentem. Przy okazji odkryliśmy, że hodujemy nocnikowego geniusza. Pamiętane sprzed czterech lat nieprzemakalne prześcieradła były zbędne. Orzeszek II panuje nad sobą jak dorosły. Warto było chorować dla takiego finału.

sobota, 3 maja 2014

Marsz do szkoły




No to przesądzone. 1. września 2014r. Orzeszek I idzie do szkoły. Po miesiącach rozterek i wahań, zdecydowaliśmy się nie walczyć z nową koncepcją polskiego systemu oświatowego i posłać naszą 6-latkę do I klasy, tak jak życzy sobie tego Ministerstwo Edukacji Narodowej. Po długich i burzliwych debatach dokonaliśmy również wyboru szkoły. Po kolei jednak…
Naszym pierwszym zmartwieniem była kwestia, czy Orzeszek jest gotowy. Po teście gotowości szkolnej i rozmowach z nieocenioną panią Anią przyjęliśmy optymistyczne założenie, że jest (a już na pewno będzie za 4 miesiące), dlatego zdecydowaliśmy się nie ustawiać w kolejce do poradni psychologicznej. Nie oznacza to jednak, że nie było żadnego „ale”. Było nawet kilka. Nie mówię tu o marnej gotowości do nauki pisania, zwłaszcza że znam co najmniej kilka osób, które w wieku 40+ nie osiągnęły jej wcale. Rękę da się wyćwiczyć, i choć szlaczki nie zostaną raczej wiodącym elementem zdobniczym w pracach Orzeszka, nie poddamy się bez walki. Bardziej martwi mnie świadomość, że Orzeszek osiągnął satysfakcjonujący wynik testu tylko dlatego, że przeprowadzała go pani Ania – nauczyciel, który zna moje dziecko od 3 lat i wie jak wydobyć na światło dzienne pokłady jego wiedzy i umiejętności. Orzeszek bowiem skrzętnie te pokłady ukrywa. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że ze swoim grzecznie uniesionym w górę palcem, nie przebija się przez tych, którzy mówią, zanim zostaną o to poproszeni. Po drugie zaś dlatego, że brak mu pewności. Jest dzieckiem, które potrzebuje, by ktoś trzymał je za rękę i mówił: „Dasz sobie radę!” albo „Świetnie!”. Tak jest ze wszystkim, od huśtania się na podwórkowej huśtawce, przez jazdę na rowerze, czy układanie puzzli, po te nieszczęsne szlaczki. Nie dlatego, że robi coś źle, raczej dlatego, że boi się zrobić źle. W takich przypadkach specjaliści od wychowywania dzieci zrzucają winę na wygórowane oczekiwania rodziców i brak pochwał. Tyle tylko, że my Orzeszka chwalimy. Chwalimy często, wiarygodnie i z uzasadnieniem, a on nie wierzy i odpowiada: „Musicie tak mówić, bo jesteście kochającymi rodzicami.” Dużo lepiej reaguje na pochwały od pani Ani z przedszkola, pani Iriny z baletu albo pana Arka z basenu, te sprawiają jej prawdziwą satysfakcję. Niestety, nauczyciele mają zazwyczaj do pochwalenia więcej niż jedno dziecko, więc  komplementują Orzeszka nieregularnie. Staram się co prawda cichutko przypominać im o tym, gdy obiektu pochwał nie ma w pobliżu, ale czy tędy droga? Czy nie lepiej ustawić się w tej kolejce do psychologa? Nie tyle po odroczenie, co po pomoc w odnalezieniu pewności.
Drugim zmartwieniem była szkoła. Prywatna czy publiczna? Duża czy mała? Blisko czy daleko? Jak pisałam, dyskusje były burzliwe, ale wybraliśmy. Choć może wybraliśmy to za dużo powiedziane, bo Orzeszek pójdzie do szkoły rejonowej. Przekonały nas (w tym również samą zainteresowaną) dni otwarte, komunikatywność kadry pedagogicznej, najmniejsza odległość od domu i fakt, że do tej samej szkoły idą wszystkie dzieci z Orzeszkowego przedszkola. Znając Orzeszka, wiem, że nowe otoczenie tylko pogłębi jego niepewność. Dlatego lepiej, żeby znalazł się w miejscu, które mu się podoba, wśród dzieci, które zna.
Czy wybraliśmy dobrze? Nie wiem, ale wierzę, że Orzeszek sobie poradzi – nie znam drugiej tak dzielnej dziewczynki.

czwartek, 1 maja 2014

Najlepsza zabawka świata


Orzeszek II ma pewien problem z zabawkami. Albo ich nie widzi, albo go nie interesują. Za wszystkie zabawki świata wystarczyłby jej chyba długopis i stolik kawowy. Jedyną czynnością, która nie nudzi jej po 5 sekundach jest bowiem pisanie po stoliku i wchodzenie na niego (szczęśliwie to wersja ekonomiczna ze szwedzkiego sklepu meblowego). Czasem lala w wózku albo piłka zajmą Orzeszka na nieco dłużej, jednak cała reszta dziecięcych akcesoriów, misie, książeczki, kredki, sortery kształtów to już kompletna nuda. 
Jedynym wyjątkiem są klocki, zabawka absolutnie genialna i niepowtarzalna, bez dwóch zdań najlepsza zabawka świata. Orzeszek II bawi się nią sam, bawi się nią z siostrą, bawi się nią z tatą i bawi się nią z mamą. Nie krzyczy, nie bije, nie gryzie, nie ucieka, po prostu się bawi.
A zatem, jest nadzieja. Inżynierów nigdy dość.

środa, 30 kwietnia 2014

Zagryziakowie


Zasadniczo staram się nie stwarzać sobie problemów, muszę jednak szczerze wyznać, że dwa stworzyłam zupełnie osobiście (z niewielką pomocą Tatunia). I teraz te problemy gryzą, a dokładniej...
Problem nr 1 gryzie się. Gryzie się nieustannie i wszechstronnie... a to, że nie ma zabawek, a to że ma ich za dużo, że zakłada sukienkę, że zakłada spodnie, że Ola nie chce się z nią bawić i że zmusza ją do zabawy, że nie umie czytać i że musi się nauczyć, że będzie miała ospę i że może jej jednak nie mieć (a wszystkie dzieci z przedszkola już miały), że pan premier każe jej iść do szkoły (bo powinien podejmować tylko mądre decyzje) i że sam siebie nazywa "ryżym kundlem" (bo to uwłacza władzy), że Mamunia jest zajęta (i nie może z nią porozmawiać), albo że chce rozmawiać o czymś, co dziecko wolałoby przemyśleć.
Problem nr 2 natomiast, gryzie mnie. Gryzie mnie literalnie i bez metafor. Nie w chwilach rozpaczy, histerii i sprzeciwu. Ot tak, dla rozrywki . Podchodzi, przytula się i wgryza w skórę, w miejscach, które świadczą o apetycie na tłuste mięso. Gryzie do krwi, a potem, zamiast zaprzeczać i przepraszać, chwali się krewnym i znajomym rozbrajającym: "Hania mamie kukę".
I co? Głowa puchnie od wymyślania kolejnych pocieszeń, a boki pokrywają się nowymi śladami zębów... a jednak, kocham swoje problemy.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Post lajfstajlowy

Buszując po sieci, zauważyłam, że coraz większą popularnością cieszą się dziecięce blogi lifestyle'owe, w których dumni rodzice chwalą się swoimi modnie wystylizowanymi pociechami, kreując trendy pokazując publice co jest up to date.
Nie wiem jak inni, ale ja, oglądając te wszystkie urocze stworzenia w równie uroczych wdziankach, myślę: "Dlaczego???" Dlaczego moje dzieci nigdy nie są takie czyste? Dlaczego ich białe sukienki nigdy nie pozostają białe na tyle długo, bym zdążyła zrobić zdjęcie? Dlaczego nie dają się uczesać w tak skomplikowane sploty (albo dlaczego nie mają odpowiedniej ilości włosów)? Dlaczego wreszcie nie chcą się dać wystylizować? Dlaczego??? 
Naprawdę jest to dla mnie zagadka. A gdybym jednak miała pokazać najlepsze stylizacje Orzeszków, to wyglądałyby one mniej więcej tak...
 HANNA: Spodnie z Ameryki, koszulka z pewexu, korale ze szkatułki cioci Ani
 GABRIELA: Rajstopy i koszulka - RSRVD, skrzydła, korona i różdżka z chińskiego sklepu, MP3 Tatunia
 HANNA: Kombinezon z pewexu
 GABRIELA: Kombinezon z pewexu, banan z warzywniaka
 HANNA: Koszula z pewexu, smoczek Canpol, szal i kapelusz z matczynej szafy
  GABRIELA: Koszulka z prezentu, rękawiczki, szalik, beret, kapelusz i torebka z matczynej szafy

wtorek, 25 marca 2014

Wolna Grupa Bukowina




I znów opuściłam się literacko, nie dając głosu przez całe półtora miesiąca, ale maraton chorobowy, oraz nabierający rozpędu bunt dwulatka skutecznie pozbawiły mnie sił i ochoty na opisywanie czegokolwiek... a już na pewno tych nieszczęsnych dni świstaka, kiedy gotowałam zupę, myłam podłogę, odmierzałam, inhalowałam, robiłam zastrzyki (nowa umiejętność do CV) i sadzałam Aegona Smoka na karnym krzesełku.
Jednak w międzyczasie udało nam się zmienić klimat i udać na zimowo-przedwiosenny urlop do Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie trochę jeździliśmy na nartach, trochę pluskaliśmy się w wodzie termalnej, trochę spacerowaliśmy, a także zjeżdżaliśmy z górki na oponach, lepiliśmy bałwanka (bo na bałwana już śniegu nie starczyło), jadaliśmy "tam gdzie grają", nabywaliśmy souveniry dla babć i dziadków oraz oddychaliśmy górskim powietrzem w celu przegonienia choróbsk precz.
Choć wiązaliśmy z tym wyjazdem nadzieje na edukację narciarską młodzieży, Orzeszek I odmówił hojnej propozycji opłacenia instruktora, twierdząc, że ze sportów balet i basen jej wystarczy. Orzeszek II pewnie by nie odmówił, ale jemu nie proponowaliśmy. Jak się zapewne domyślacie, basenu termalnego nie odmówiła żadna.  
Z góralskiej kuchni, Orzeszkom najbardziej smakowała pomidorowa z makaronem i pierogi ze szpinakiem. Spróbowawszy kwaśnicy, starsza latorośl orzekła, że kapuśniaku nie lubi, a przy oscypkach podejrzliwie pytała, czy tu nie ma krowiego mleka... było.
Co do zakupów, nie obeszło się bez drewnianego konika na kółkach, baranka w różowym sweterku, kapci, skarpet, czerwonych korali, góralskiej chusty i - jak to nazwał Orzeszek - spódniczki "My, Słowianie."
Wbrew rozsądkowi było spokojniej niż w domu. Do rzeczywistości wróciliśmy w drodze powrotnej, gdy nasz smok zaczął ryczeć i zionąć ogniem. W końcu, zdesperowana rzekłam do Tatunia:
- Trzeba ja jakoś uciszyć!
Na co Orzeszek I ze stoickim spokojem skonstatował:
- Po co sobie brudzić ręce?