Z bólem serca muszę przyznać, że jesteśmy z Orzeszkiem przykładem rozluźnienia więzów rodzinnych zagrażającego podstawowej komórce społeczeństwa. Nie żeby zaraz jakaś patologia, co to, to nie. Wystarczyło jednak, że Orzeszek wyjechał nad morze i wyszło szydło z worka. Kontakt telefoniczny ograniczał się do: "No cześć" i następującej po nim relacji z szumu morza i jedzenia słodkich bułek. Było jeszcze kurtuazyjne: "A ty co lobis?", a potem: "Doblanoc". Żadnego: "Tęsknię za tobą mamusiu", czasem tylko: "Pozdlawiamy."
Pocieszałam się, że po powrocie córunia nie zechce się ode mnie odkleić. Cóż, było trochę całusów i spanie z mamą w pierwszą noc po powrocie, ale na tym koniec. Po tym powitalnym pląsie Orzeszek ruszył wizytować babcie i wizytuje je do dziś, aktualnie z noclegiem. Powrót zapowiedział na jutro, a na razie: "Pozdlawiamy"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz