Translate

środa, 12 czerwca 2013

Morze, nasze morze




No i jesteśmy po wakacjach. Nie żebyśmy nie planowali jakichś lipcowo-sierpniowych wycieczek i podrzucania dzieci babciom, ale prawdziwy 14-dniowy urlop mamy już za sobą. I chociaż doświadczeni ludzie mawiają, że wakacje z dziećmi, to nie wakacje - nie narzekamy. Była pogoda, piasek i woda, Orzeszki wyleczyły się z kataru, a dzięki 2-pokojowemu lokum rodzicom udało się poczuć lekki chilloucik. Mało? Było lepiej niż się spodziewaliśmy i tego będę się trzymać.
Orzeszek jak zwykle miewał intelektualne wzloty i odloty, ale jakoś nic nie pamiętam... Chociaż nie, pamiętam "panie wpuszczalne". Wiecie kto to taki? Otóż "panie wpuszczalne" pracują w różnych obiektach kultury materialnej (takich jak Dom Uphagena czy Latarnia Morska im. S. Żeromskiego) i pilnują wpuszczania zwiedzających oraz ich zachowania po wpuszczeniu. I są po prostu niezbędne w okresie wzmożonego ruchu szkolnych wycieczek.
Pamiętam też, że Orzeszek stał się tropicielem rzeczy dziwnych i ulotnych, a konkretnie dymu papierosowego. A że społeczeństwo mamy nikotynowo nieuświadomione, to mniej więcej co 3 minuty konfidencjonalnym szeptem informował mnie:
- Mamo, ten pan/ta pani pali papierosa!
- No niestety Gabrysiu, - odpowiadałam niezmiennie - niektórzy robią takie szkodliwe rzeczy.
- Ale... - ostrzegawczo dodawał Orzeszek - mam nadzieję, że nie oddychałaś tym dymem! Wstrzymaj oddech, to bardzo niezdrowo!
Zbudowana prozdrowotną postawą Orzeszka, natychmiast wstrzymywałam.