Translate

wtorek, 28 października 2014

Tradycja


Pisałam już chyba, że Orzeszek jest dzieckiem filozofującym, rozkładającym zastaną rzeczywistość na czynniki pierwsze i składającym ją według własnych zasad. Zdarzają się nam więc egzystencjalne dyskusje na spacerze, przy odrabianiu lekcji, czy, jak tym razem, przy kuchennym stole.
- Gabrysiu - proszę Orzeszka w sobotni poranek - nakryj do stołu.
Orzeszek posłusznie rozkłada talerze, ale przy sztućcach zaczyna się zastanawiać.
- Mamo - pyta niby niewinnie - a sztućce jak?
- Jak zwykle - odpowiadam - nóż po prawej, widelec po lewej.
- A dlaczego tak się kładzie? - pyta Orzeszek, choć pewnie zna odpowiedź.
- No wiesz, takie są zasady nakrywania do stołu.
- To znaczy, taka tradycja? - zastanawia się, podśpiewując temat z niedawno obejrzanego "Skrzypka na dachu", a potem dodaje - Ale wiesz, że nie każda tradycja jest dobra?
Nie jestem z tych, którzy kurczowo trzymają się zwyczajów przodków, więc, choć akurat w zwyczaju układania noża po prawej nie widzę nic złego, odpowiadam, że wiem.
Wyraźnie zachęcony Orzeszek uśmiecha się i postanawia nieco zmodyfikować stołową tradycję.
- Bo wiesz, - uzasadnia jeszcze - Hanka jest leworęczna, to powinna mieć odwrotnie.
Jak widać rewolucja zaczyna  się w kuchni. 

czwartek, 9 października 2014

W co się bawić?




Nie żebyśmy mieli ten dylemat w domu, tu inwencja Orzeszków nie znak granic. Ostatnim hitem jest np. skakanie ze stolika kawowego. Na razie bez ofiar śmiertelnych, ale kto wie?
Inwencja i oryginalność znika natomiast w tzw. "towarzystwie". Zapewne każdy rodzic przeżył ten pouczający moment, kiedy zabawki, które proponuje swojej latorośli okazują się, delikatnie mówiąc, passé, to zaś, co jest up-to-date, wprowadzić może w stan głębokiego szoku.
Dotąd spory luz wychowawczy. Orzeszek I szczęśliwie nie pragnął paskudnych lalek Pony, ani szkaradnych Monsterek. Ba, potrafił nawet publicznie ganić koleżanki z przedszkola... i przeżył.
Potem przyszła pierwsza klasa i okazało się, że lalki, nieważne ładne czy potworne, są dla maluchów. Starszaki bawią się w loom bands, a Orzeszek, który ich nie ma i pleść nie umie, jest wykluczony społecznie.
Na nic zdała się perswazja, że gumki z chińskiego sklepu są zapewne toksyczne i nie mają znaku CE (którego - takie zboczenie - każę szukać na wszystkich zabawkach). Nic nie pomagało tłumaczenie, że w normalnych sklepach ich nie ma. Orzeszek płakał i pytał, kiedy wreszcie mu je kupię, bo przecież nikt się nie chce z nim bawić. Przerażona biegałam po sklepach, aż w końcu znalazłam zestaw, który spełnił prawie wszystkie oczekiwania. Piszę prawie, bo oczekiwanie, że Orzeszek II nie zeżre żadnej gumki było oczywiście mało realistyczne.
Uradowany Orzeszek zaczął zgłębiać tajniki gumowego tkactwa i wkrótce, dzięki opanowaniu wzoru dragon scales, stał się rozchwytywany przez koleżanki. Cóż... łaska grupy rówieśniczej na pstrym koniu (pstrej bransolecie?) jeździ. 
P.S. Po początkowej niechęci (choć nie tak wielkiej jak do potwornych laleczek), ja też polubiłam loom bands, zwłaszcza że motoryka mała baaardzo się przy nich poprawia.

czwartek, 2 października 2014

Prace domowe





Znajoma mama znajomej pierwszoklasistki wyraziła opinię, że wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te (tu pada słowo niecenzuralne) prace domowe. Chyba miała rację, bo mnie te prace też przywodzą do szaleństwa.
Po pierwsze, nie przewidziałam na nie miejsca w swoim napiętym grafiku, który być może pomieściłby 15 minut szlaczkowania, ale godziny rozwiązywania rebusów po prostu nie mieści.
Po drugie, codzienna dyskusja na temat niezmienności zasad rządzących alfabetem kończy się poczuciem bezradności i frustracji. Kiedy bowiem Orzeszek w połowie linijki z pięknie powykręcanymi „L” pisze „K” i twierdzi, że mu się L znudziło, albo po kilku spiczastych „M” rozpoczyna rysowanie fal Dunaju, bo „tak też może być” – rodzic ma dylemat. Czy zdzielić dziecko zeszytem po głowie jak drzewiej bywało, czy autorytarnie polecić: ‘ „rób tak i koniec”, czy może szybko przypomnieć sobie historię powstania pisma, by uzasadnić kształt liter wielowiekową spuścizną kulturową. Orzeszek nieuzasadnionych poleceń nie wykonuje, więc czacha dymi, a pokusa zdzielenia zeszytem rośnie z każdym dniem.
Po trzecie, o ile sprawność ręki oraz umiejętności analizy i syntezy wzrokowej rosną jak na drożdżach, o tyle mamy problem z analiza i syntezą słuchową. Orzeszek nie słyszy głosek w wyrazie ani wyrazu w głoskach. Poza szkolną pracą domową wykonujemy więc prace ręczne. Wymyślamy jakiś wyraz i  lepimy tą wymyśloną rzecz z plasteliny. Potem lepimy również litery tworzące jej nazwę, a jeszcze później składamy je i rozkładamy powtarzając głośno. 3-literowe słowa już nam wychodzą, czas na więcej.

środa, 1 października 2014

Witaj szkoło!



Po miesiącu szkolnych zmagań mogę w końcu napisać jak jest… a jest nieźle. Co prawda zreformowany system edukacji zafundował nam dawkę stresu w postaci powtórnego dzielenia klas po dwóch tygodniach wspólnej nauki, ale wyszło lepiej niż się spodziewaliśmy.
1 września 2014 w naszej szkole rejonowej utworzono 9 klas po 25 dzieci (maksymalnie tyle przewiduje rozporządzenie MEN). Miasto nie wyraziło zgody na stworzenie dziesięciu mniej licznych klas, więc kiedy nadszedł wrzesień i rekrutacja uzupełniająca (czyt. rekrutacja dzieci podlegających obowiązkowi szkolnemu, których nikt nie zapisał do I klasy), czwórki dodatkowych dzieci zwyczajnie nie było gdzie upchnąć. 
Klasa Orzeszka była jedyną złożoną w połowie z 7-, a w połowie 6-latków, łatwo się więc domyślić na kogo padło. Oburzenie rodziców zrodziło oczywiście kilka absurdalnych pomysłów w rodzaju losowania dzieci itp., jednak kiedy emocje opadły, Orzeszek wylądował wraz z połową swojej dotychczasowej klasy w 16-osobowej I „j” prowadzonej przez nową, choć doświadczoną Panią Anię.
Spostrzegawcza pierwszoklasistka początkowo twierdziła, że pani jest „jakaś zakręcona” i „musi się ogarnąć” (wierzcie mi, cytuję z oryginału). Widać jednak, że się ogarnęła, bo po tygodniu zyskała pełną akceptację. I teraz już tylko świetlica jest siedliskiem wszelkiego zła.