Translate

czwartek, 9 października 2014

W co się bawić?




Nie żebyśmy mieli ten dylemat w domu, tu inwencja Orzeszków nie znak granic. Ostatnim hitem jest np. skakanie ze stolika kawowego. Na razie bez ofiar śmiertelnych, ale kto wie?
Inwencja i oryginalność znika natomiast w tzw. "towarzystwie". Zapewne każdy rodzic przeżył ten pouczający moment, kiedy zabawki, które proponuje swojej latorośli okazują się, delikatnie mówiąc, passé, to zaś, co jest up-to-date, wprowadzić może w stan głębokiego szoku.
Dotąd spory luz wychowawczy. Orzeszek I szczęśliwie nie pragnął paskudnych lalek Pony, ani szkaradnych Monsterek. Ba, potrafił nawet publicznie ganić koleżanki z przedszkola... i przeżył.
Potem przyszła pierwsza klasa i okazało się, że lalki, nieważne ładne czy potworne, są dla maluchów. Starszaki bawią się w loom bands, a Orzeszek, który ich nie ma i pleść nie umie, jest wykluczony społecznie.
Na nic zdała się perswazja, że gumki z chińskiego sklepu są zapewne toksyczne i nie mają znaku CE (którego - takie zboczenie - każę szukać na wszystkich zabawkach). Nic nie pomagało tłumaczenie, że w normalnych sklepach ich nie ma. Orzeszek płakał i pytał, kiedy wreszcie mu je kupię, bo przecież nikt się nie chce z nim bawić. Przerażona biegałam po sklepach, aż w końcu znalazłam zestaw, który spełnił prawie wszystkie oczekiwania. Piszę prawie, bo oczekiwanie, że Orzeszek II nie zeżre żadnej gumki było oczywiście mało realistyczne.
Uradowany Orzeszek zaczął zgłębiać tajniki gumowego tkactwa i wkrótce, dzięki opanowaniu wzoru dragon scales, stał się rozchwytywany przez koleżanki. Cóż... łaska grupy rówieśniczej na pstrym koniu (pstrej bransolecie?) jeździ. 
P.S. Po początkowej niechęci (choć nie tak wielkiej jak do potwornych laleczek), ja też polubiłam loom bands, zwłaszcza że motoryka mała baaardzo się przy nich poprawia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz