Translate

środa, 27 kwietnia 2011

Zimna krew



Trochę to trwało, ale chyba jestem już gotowa, by opisać naszą zeszłotygodniową przygodę. A było tak... Orzeszek biegał. Nie szybciej niż zwykle, ale zawsze. Zerkaliśmy na niego, nie podejrzewając niebezpieczeństwa, kiedy nagle Orzeszek runął na ziemię. Nie pierwszy i nie ostatni raz, pomyślałam, ale głuchy odgłos uderzenia mnie zmroził. Bisia miała prawdziwą dziurę w głowie. Łuk brwiowy był rozcięty prawie do kości, lała się krew, dziecko płakało, babcia płakała, a my ledwo staliśmy na nogach. Pospiesznie opatrzyliśmy ranę, a potem ruszyliśmy do DSK. W samochodzie zrobiło się trochę spokojniej. Żeby odwrócić uwagę Orzeszka od nowej dziury w głowie, śpiewałam mu piosenki, ale moje dziecko powtarzało tylko: "Chcę do domu."
Szczęśliwie w szpitalu Bisia była już uspokojona i ciekawie rozglądała się wokół. Za to mi drżały ręce i nogi, gdy tylko na nią spojrzałam. Pan doktor obejrzał Orzeszka, orzekł, że będzie dobrze i powiedział - No to będziemy zszywać.
Te słowa wyraźnie zaskoczyły moje dziurawe dziecko, bo odparło - Alez, ja nie jestem suknią, zeby mnie zsywać!
Mimo trzęsących się kończyn, nawet ja buchnęłam śmiechem.
Kiedy Orzeszek wyraził już zgodę na zszycie, pojawił się kolejny problem. Nie mogłam z nim wejść do zabiegowego. Bisia płakała, ale zachęcona przez pielęgniarki, poszła z nimi. Przez ścianę słyszałam, jak całkiem spokojnie im tłumaczy - Ale tu nie ma mojej mamy.
- Nie martw się kochanie - uspokajały pielęgniarki - zaraz wrócisz do mamy.
- Niee - rzeczowo wyjaśnił Orzeszek - jak nie ma mamy, to nic z tego nie będzie!
Szczęśliwie jednak było i po 10 minutach Bisia pojawiła się w drzwiach z opatrunkiem na czole. Od tej chwili każe mi wszystkim opowiadać "jak była na pogotowiu i ją zsywali." No to opowiadam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz