Translate

środa, 2 listopada 2011

Zakopane, Zakopane...


"Zakopane, Zakopane, słońce, góry i górale..." śpiewał kiedyś Sztywny Pal Azji.
Właśnie do Zakopanego postanowiliśmy zabrać Orzeszka w ramach rekonwalescencji po kolejnej infekcji. Niewdzięczne dziecko oczywiście nie chciało jechać, bo kto przy zdrowych zmysłach jechałby 10 godzin z cieknącym nosem i mokrym kaszlem? Tylko tacy nienormalni ludzie jak my - rodzice.
Ok... może to był szaleńczy plan, ale magia gór podziałała. Już pierwszego dnia zniknął katar, a zaraz po nim kaszel i zaczęła się górska przygoda.
Były elementy stale: łowiecka, łoscypek i góralsko łorkiestro. Było wybieranie prezentu dla babci i dla Kuby.
- Kup mu ciupagę! - namawiał tatuń, ale Orzeszek zachował zdrowy rozsądek.
- Nie, - odrzekł stanowczo - bo jeszcze kogoś walnie w głowę! - i wybrał drewniany traktor z przyczepą.
Była też kolejka na Kasprowy... Spięty Orzeszek najpierw nie mówił nic, a po osiągnięciu górnej stacji, rzekł tylko:
- Wlacamy do domu!
Argument o rozkładzie jazdy trafił mu jednak do przekonania, bo szybko się rozkręcił. Wygrał z tatuniem bitwę na śnieżki i mimo śliskich bucików ruszył na słowacką stronę, powtarzając co chwila:
- Jakoś sobie ladzę!
Jak łatwo się domyślić, zjeżdżać na dół nie chciał. Szczęśliwie, znów podziałał argument o rozkładzie jazdy i perspektywa nocowania na szczycie.
Orzeszek stał się absolutnym fanem góralszczyzny. Jadał tylko przy góralskiej kapeli (pozostawiliśmy trochę grosza w zakładach regionalnej gastronomii oferujących podkład muzyczny, ale czego się nie robi dla pierworodnej) i nawet wizytę w Muzeum Tatrzańskim zniósł dzielnie (ba, z sali z pracami Zakopiańskiej Szkoły Koronczarskiej nie chciał wychodzić).
Podsumowując, fajny wyjazd w fajnym (czasem) dzieckiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz