Translate

poniedziałek, 4 listopada 2013

Nie bo ...




Orzeszek oczekuje, że każdy rodzicielski nakaz i zakaz zostanie poparty nieznoszącymi sprzeciwu argumentami. Argumentami, logicznymi, wyczerpującymi i przystępnie podanymi. A ja, matka, wiedząc, że małemu człowiekowi należy się szacunek, naprawdę staram się te argumenty znaleźć.
Zdarzają się jednak chwile, kiedy mój stary mózg, przytłoczony nadmiarem bodźców w postaci kipiącej zupy, rozlanego soku, wrzeszczącej Hanny i tysiąc pięćset sto dziewięćset któregoś zapytania: "Mamo, a mogę...", nie znajduje riposty godnej interlokutora. Wtedy nieudolnie próbuję uciąć dyskusję pozbawionym finezji: "Nie!" albo znacznie bardziej żenującym: "Nie, bo nie!"
Świadomy swych praw Orzeszek rzadko daje jednak za wygraną. Nawet jeśli ulega, przerażony parą buchającą mi z uszu, udziela mi słownej reprymendy, mówiąc:
- Nie, bo nie, to nie jest żadne wytłumaczenie!
I pomyśleć, że były czasy, kiedy słowo rodziców było święte... Nawet jeśli niezbyt błyskotliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz