Translate

środa, 20 sierpnia 2014

Bananowy song

 

Wiem, że banany są passè. Wiem, że należy wspomagać rodzimych wytwórców i spożywać wyłącznie jabłka. Ba, chociaż czytałam, że uderzonym embargiem sadownikom pomoże tylko wzmożony popyt na kartoflane idaredy, robię szarlotki oraz dżemy z papierówek, gryzę kształtne cortlandy i coraz chętniej popijam cydr. 


Gdy jednak zatrzymujemy się przy stoisku owocowy-warzywnym, Orzeszki zawsze proszą o banany. O co proszą, to dostają, bo przecież banan, jako owoc z rodziny zapychaczy, pomaga szybko i pewnie zdrowiej niż ciastko, pokonać spacerowy głód. Tyle tylko, że potem nikt go na spacery nie zabiera, więc banan leży. Leży, nudzi się i nieuchronnie zbliża do stanu, w którym wyjdzie sam. No i pojawia się problem, co z takim znudzonym bananem robić.
Orzeszki twierdzą, że jeść go nie zamierzają. Widocznie, podobnie jak Jagoda Karwowska, nie chcą być bananówami. Skoro jednak mają matkę na stanowisku, muszą dać się wciągnąć. Matka zatem (aktualne stanowisko: prywatny przetwórca bananów) wciąga babeczkami bananowymi wg Nigelli, które uważa za ósmy cud świata oraz hitem upalnych dni – sorbetem malinowo-bananowym bez konserwantów, sztucznych barwników i jakichkolwiek innych dodatków poza znudzonymi bananami i odnalezioną na dnie zamrażarki paczką malin. Po takim deserze, bananówy zwykle śpiewają: „Bananowy jest po prostu żywot mój…” 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz