Długo tu nie
zaglądałam. Nie, żeby zabrakło mi tematów. Z Orzeszkami to
raczej niemożliwe.
Jednak, jak wiedzą
wszyscy pracujący rodzice, doba rozciąga się tylko do pewnego
stopnia i dalej ani rusz.
Skoro jednak pewien
wysoko postawiony czytelnik zasugerował bardziej terminowe
prowadzenie zapisków, spieszę z historią z życia Orzeszków
wziętą.
Jednym z ulubionych
sobotnich zajęć moich uroczych panienek (poza złoszczeniem matki
oczywiście) jest zabawa w „Wilczyska”. Udają wtedy watahę
wilków (nie dziwcie się, role mają podwójne, a nawet potrójne),
która poluje na okoliczną zwierzynę dziką i udomowioną.
Nie chcę dziś
rozwodzić się nad psychologicznym znaczeniem takich zabaw, na
psychoanalizę zapewne przyjdzie jeszcze czas. By zniwelować
towarzyszący temu niepokój, wolę więc skupić się na aspektach
humorystycznych.
Wilczyska zwykle
przed polowaniem sprawdzają zasoby swojej kuchni, które konstatują
ze zrezygnowaniem: „Nie ma nic do jedzenia, tylko kupa łosia z
zeszłego tygodnia.” ;-(
Zmuszone tymi
smutnymi okolicznościami, uganiają się głównie za zajączkami i
sarenkami. Czasem trafia im się jednak szlachetniejsza ofiara.
Zdarza się bowiem,
że jeden wilk warczy: „Hej, złapałem księżniczkę!”. Koledzy
są co prawda pod wrażeniem, ale doradzają: „Utucz ją trochę,
księżniczki zawsze są na diecie!”
No a potem…
Siadamy do śniadania.
Jaka Hania jest już duża!
OdpowiedzUsuńNikt nie wie, kiedy to się stało 😉
OdpowiedzUsuń