Translate

poniedziałek, 21 marca 2011

Kultura i sztuka





Weekend upłynął nam kulturalnie.
W sobotę wybraliśmy się do Muzeum Podlaskiego w ratuszu na wystawę “Cudowne lata”, ułożoną ze zdjęć i urywków prasowych z lat 80’. Dla nas, ale chyba też dla innych zwiedzających, to była prawdziwa podróż sentymentalna, bo co chwilę można było usłyszeć: „A pamiętasz rynek na Bema?”, „Moi rodzice nadal mają meble Merkury!”, „Ooo! Byłam z ojcem na tym pochodzie!”
Orzeszek natomiast trochę się nudził i jak już policzył, że na zdjęciach jest w sumie 10 koni zarządził, że idziemy. Nie wyszedł jednak od razu, bo zafascynowała go wystawa rzeźby Jerzego Grygorczuka. Zatrzymywał się, przy każdym eksponacie i wołał: „Ach!”. Około 15 razy (dokładnie nie wiem, bo przy dziesiątym straciłam rachubę) okrążył wielkiego sikającego psa, ochrzczonego „potwolem”, powtarzając: „Widzis jak się na nas scezy? Zalaz nas zje!” Zwiedzanie zakończył zaś przy akcie kobiecym, z zadowoleniem wykrzykując: „Ooo, ona ma gołą pupę!”
Artystyczne wrażenia chyba pobudzają apetyt, bo wyszedłszy z muzeum Bisia zażyczyła sobie czegoś słodkiego. Nasyceni kulturalnie, udaliśmy się więc do dawnej Centrali rybnej (obecnie lodziarni „Bella Vita”), gdzie dziecko wybrało rurkę z kremem, matka sernik, a ojciec lody i oddaliśmy się beztroskiemu łakomstwu. Na podłodze wylądował tylko jeden kleks z bitej śmietany. Trzeba przyznać, że kultura jedzenia też nam wzrosła.
Zapytany o wrażenia z sobotniej wycieczki, Orzeszek ocenił, że najbardziej podobała mu się „lulka”. Z nadzieją, że to nie jest ostateczne zwycięstwo konsumpcjonizmu, nieśmiało zapytałam – A w muzeum?
- Ludzie! – odparł Orzeszek.
- Ludzie? – nie zrozumiałam.
- No tak – odparł Orzeszek – Jak patzyli, patzyli, a potem się wyplowadzili.
Trafne podsumowanie, czyż nie?


Ciąg dalszy kulturalnej edukacji nastąpił w niedzielę. Zrobiłyśmy sobie z Orzeszkiem dziewczyński wypad do filharmonii, na „Królewnę Śnieżkę”. Początkowo Orzeszek był zestresowany, bo „duzo dzieci”, ale gdy tylko usłyszał drugi dzwonek, skupił wzrok na scenie i zapomniał o całym świecie. Wydawało się, że pomysł z filharmonią wypalił. Bisia siedziała jak zaczarowana. Królewna był śliczna, krasnoludki zabawne, a królowa zła. Do tego była orkiestra i chór, wszyscy pięknie śpiewali… A potem pojawił się Książę i Orzeszek raptownie odwrócił wzrok od sceny.
- Co się stało? – zapytałam szeptem.
- Sama sobie patz! – odpowiedział skrzywiony Orzeszek – Jakiś dziwny ten ksiąze! Jakiś taki bytki!
Próbowałam tłumaczyć, że Śnieżce się podoba, ale sama widziałam, że Książę jest najsłabszym ogniwem. Orzeszek co prawda klaskał rytmicznie w czasie finałowej piosenki i nawet trochę tańczył, ale zawód okazał się tak wielki, że nie chciał już wchodzić na scenę, by obejrzeć instrumenty i zrobić sobie zdjęcie ze Śnieżką „Tam jest ten bytki ksiąze” – powiedział z wyraźną niechęcią, więc nie pozostało nam nic innego, jak zabrać płaszcze i wyjść. Potrzebowałyśmy spaceru po parku i kolejnej w ten weekend rurki z kremem, żeby ustalić, że w sumie przedstawienie nam się podobało (poza Księciem oczywiście) i że miło jest spędzić razem wiosenne popołudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz