Translate

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Sobotnie wzruszenia


Żeby nie było, że moja relacja z Orzeszkiem ogranicza się do ofukiwania za wrzaski, rozrzucanie zabawek i ciągłe ataki na telewizor, postanowiłam spędzić z córeczką miłe popołudnie (some quality time - jak mówią Anglosasi). Teatr wciąż ma przerwę urlopową, najlepsze ciastka pieczemy w domu, pozostało więc kino. A że dziewczynki uwielbiają księżniczki, wybór padł na Meridę Waleczną - księżniczkę zupełnie niezwyczajną.
Orzeszkowi się podobało, zwłaszcza strzelanie z luku i jazda na oklep. Ja zaś się rozczuliłam.
Merida bowiem, poza tym, że jest bajką o bardzo niezależnej dziewczynce z wyraźną słabością do broni miotającej, jest także filmem o trudnej miłości między matką a córką. O tym, że własna matka może się czasem wydawać osobnikiem innego gatunku. 
Zaraz przypomniałam sobie własne starcia z nicnierozumiejącą rodzicielką i zaczęłam się zastanawiać, matką jakiego gatunku stanę się dla swoich Orzeszków: matką-niedźwiedzicą, matką-pumą, czy matką-kwoką? A że mam mózg zalany mlekiem, to się po prostu poryczałam. Orzeszek patrzył na mnie lekko zniesmaczony i pocieszał:
- To się dobrze skończy, mamo.
- Wiem, wiem - pochlipywałam w odpowiedzi, próbując przywołać się do porządku.
Ostatecznie moje wzruszenie przysłonił fakt, że jak zwykle stałam się matką naciąganą. Tym razem na zestaw popcornowy z figurką Meridy oraz naszyjnik z truskawką (szczęśliwie z przeceny). 
Gdy dokładnie obejrzałam Orzeszkowe zakupy, zalała mnie jednak nowa fala wzruszenia. Merida, w swojej długiej sukni i z przewieszonym przez ramię łukiem przywiodła mi bowiem na myśl osobę, z którą swego czasu (mniej więcej wtedy, gdy ścierałam się z mamusią) przeżyłam kilka przygód. Pozdrowienia, Truskawko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz