Smętnie wygląda blog, którego autor (-ka) nie potrafi
wykrzesać z siebie tyle siły, zapału i weny, by spłodzić choć dwa posty
miesięcznie. Żenada po prostu. „Nie wyszło ci to najlepiej.”, skonstatowałby
Orzeszek.
Oj nie wyszło, nie wyszło, więc tym bardziej przepraszam i
nadrabiam.
Najpierw, jak tytuł wskazuje będzie o matkowaniu. Są bowiem
na świecie różne matki: matki samotne i matki z ojcami, matki Polki i matki
feministki (i chyba z jedna Matka Polka Feministka), nadopiekuńcze matki kwoki,
waleczne matki pumy, wyrodne matki wyrodne.
Własne sumienie smagało mnie zawsze, że jestem z tego
ostatniego sortu, bo nie poświęcam swym latoroślom wystarczająco dużo czasu
(czyt. całego swojego czasu), a jak już poświęcam, to przyznam szczerze, że
trochę mnie to nudzi. Okazuje się jednak, że Orzeszek ma na ten temat odmienne
zdanie.
Przy okazji wakacyjnej wyprawy na południe (Polski niestety)
zwiedzaliśmy Kopalnię Soli w Wieliczce. W trakcie podróży solnymi korytarzami,
których ściany Orzeszek, niepomny przepisów bhp, zapamiętale lizał, przewodnik
zapytał pewnego małego chłopca, czy chciałby zostać górnikiem. Moja, będąca
kobietą nowoczesną, córka natychmiast zareagowała pełnym oburzenia pytaniem,
czy ona też mogłaby być górniczką? (używając, jak widać poprawnej politycznie
formy gramatycznej).
- Cóż, – odpowiedziałam, okazując się przez chwilę matką
feministką – dziś dziewczynki mogą być kimkolwiek zechcą, kochanie.
- Eeee, - zaniepokoił się Orzeszek – ja chyba jestem za
delikatna do takiej pracy.
- Chyba tak – odrzekłam z ulgą, bo mimo, że jestem gorącą
zwolenniczką równouprawnienia, nie wyśniłam dla swojej księżniczki kariery
sztygarki.
- Tak myślisz? – zagadnął Orzeszek z podejrzanym błyskiem w
oku – Wiesz co, myślę, że jesteś dla mnie nadopiekuńcza!
No tak, tylko matka kwoka nie puściłaby swego dziecka pod
ziemię, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz