Translate

wtorek, 25 marca 2014

Wolna Grupa Bukowina




I znów opuściłam się literacko, nie dając głosu przez całe półtora miesiąca, ale maraton chorobowy, oraz nabierający rozpędu bunt dwulatka skutecznie pozbawiły mnie sił i ochoty na opisywanie czegokolwiek... a już na pewno tych nieszczęsnych dni świstaka, kiedy gotowałam zupę, myłam podłogę, odmierzałam, inhalowałam, robiłam zastrzyki (nowa umiejętność do CV) i sadzałam Aegona Smoka na karnym krzesełku.
Jednak w międzyczasie udało nam się zmienić klimat i udać na zimowo-przedwiosenny urlop do Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie trochę jeździliśmy na nartach, trochę pluskaliśmy się w wodzie termalnej, trochę spacerowaliśmy, a także zjeżdżaliśmy z górki na oponach, lepiliśmy bałwanka (bo na bałwana już śniegu nie starczyło), jadaliśmy "tam gdzie grają", nabywaliśmy souveniry dla babć i dziadków oraz oddychaliśmy górskim powietrzem w celu przegonienia choróbsk precz.
Choć wiązaliśmy z tym wyjazdem nadzieje na edukację narciarską młodzieży, Orzeszek I odmówił hojnej propozycji opłacenia instruktora, twierdząc, że ze sportów balet i basen jej wystarczy. Orzeszek II pewnie by nie odmówił, ale jemu nie proponowaliśmy. Jak się zapewne domyślacie, basenu termalnego nie odmówiła żadna.  
Z góralskiej kuchni, Orzeszkom najbardziej smakowała pomidorowa z makaronem i pierogi ze szpinakiem. Spróbowawszy kwaśnicy, starsza latorośl orzekła, że kapuśniaku nie lubi, a przy oscypkach podejrzliwie pytała, czy tu nie ma krowiego mleka... było.
Co do zakupów, nie obeszło się bez drewnianego konika na kółkach, baranka w różowym sweterku, kapci, skarpet, czerwonych korali, góralskiej chusty i - jak to nazwał Orzeszek - spódniczki "My, Słowianie."
Wbrew rozsądkowi było spokojniej niż w domu. Do rzeczywistości wróciliśmy w drodze powrotnej, gdy nasz smok zaczął ryczeć i zionąć ogniem. W końcu, zdesperowana rzekłam do Tatunia:
- Trzeba ja jakoś uciszyć!
Na co Orzeszek I ze stoickim spokojem skonstatował:
- Po co sobie brudzić ręce?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz